Aktualizacja strony została wstrzymana

Nobel 2018 i Oscar 2020, Marhoul i Tokarczuk czyli żegnaj prawdo, witaj propagando

Czasem nie chce się pisać, bo nie ma ciekawych informacji. A czasem jest ich tak wiele, są tak przytłaczające, że ogarnia nawet entuzjastę tzw. niemoc twórcza.

Wobec politycznego tornada medialnego poprzedzającego wybory parlamentarne, niemal bez echa przeszła informacja, że w dniach 1-13 wrzesień 2019 r. miała miejsce w Czeskiej Akademii Filmu i Telewizji procedura wyłaniania czeskiego kandydata do 92-go Oscara 2020 r. Spośród 10 proponowanych filmów czescy eksperci wybrali film Vaclawa Marhoula (beneficjenta czeskiej pierestrojki w filmie) pt. „Malowany Ptak”. Opartym bardzo dokładnie na książce Jerzego Kosińskiego „Malowany Ptak”, która początkowo była lansowana jako „wspomnienie dziecka Holocaustu”.

Pod ciężarem oskarżeń o kłamstwa historyczne jak i o korzystanie z usług amerykańskich ghost writerów z powodu niedostatecznej znajomości języka angielskiego w czasie powstawania „arcydzieła” Kosiński rzeczywiście wycofał się z twierdzenia, że to jego wspomnienia z czasu okupacji niemieckiej w Polsce, ale książka zaczęła żyć własnym życiem.

A pani Joanna Siedlecka, która dokonała dziennikarskiego śledztwa w sprawie oskarżeń rzuconych przez Kosińskiego na mieszkańców wsi Dąbrowy Rzeczyckiej k. Rozwadowa i okolic, których nazwiska pojawiły się w książce, z czego zrobiła raport w formie książki „Czarny Ptasior” (Wydawnictwo Marabut Gdańsk 1994 r.) – nie miała lekkiego życia.

Zarzuty Joanny Siedleckiej o konfabulację w sprawie brutalności czy wręcz sadystycznych zachowań chłopów z Dąbrowy Rzeczyckiej wobec siebie nawzajem i wobec żydowskiego „Chłopca” lat 6 potwierdził amerykański krytyk James Parker Sloan w książce „Jerzy Kosinski: A Biography”.

Głównie chodziło o całą serię opisów ekscesów seksualnych i zachowań sadystycznych, którym mieli się oddawać poczciwi włościanie katoliccy z Dąbrowy i okolic na oczach Jerzyka Lewinkopfa lat 6. Pomijając oczywiście brud, smród i ubóstwo, w jakim żyli.

Jak opisała to na podstawie zeznań wielu świadków i uczestników wydarzeń Joanna Siedlecka, Kosińscy Lewinkopfowie dzięki protekcji księdza Okonia wynajęli umeblowane w dobrej jakości meble w mieszkaniu, które przed nimi zajmowała rodzina Liebeskindów, rodziny właściciela miejscowego tartaku.

Był rok 1942 i Liebeskindowie zgodnie z poleceniem niemieckim zgłosili się do punktu zbornego w Zaklikowie, gdzie zostali zamordowani. Nie zgłosiły się natomiast ich dzieci: Karol Liebesking lat 24 student prawa i córka lat 20, która ukrywała się u ciotki zamężnej za Polakiem.

Karol Liebeskind ukrywał się początkowo u partyzantów, już to w AK, już to u komunistów, ale się do partyzantki nie nadawał. Ostatecznie ukrywał się w różnych gospodarstwach Dąbrowy, głównie u rodzin Krawczyków i Jóźwiaków. (str.55 „Czarny Ptasior”)

Kosińscy nie mieszkali w typowej chacie wiejskiej ale w jednym z baraków, wybudowanym jeszcze przez księcia Lubomirskiego dla robotników tartaku, który tuż przed wojną był własnością Liebeskindów. Baraki były położone poza wsią, niedaleko torów kolejowych na trasie Lublin-Rozwadów.

Kosińscy wynajmowali jedno z mieszkań w baraku należącym do Andrzeja Warchoła, który z rodziną zajmował też jedno z mieszkań. Inne mieszkanie w tym baraku wynajmowała od wiosny 1943 r. Wiesława Bączkowska z dwoma małymi synami, żona oficera AK i instruktora KEDYW Zbigniewa Feliksa Bączkowskiego ps.”Zbyszek” (str. 68 „Czarny Ptasior”).

Drugi barak należał do gminy i mieszała w nim rodzina Migdałków, uciekinierów ze śląska przyłączonego do Rzeszy. Starszy pan Migdałek był nauczycielem i prowadził w tym baraku czteroklasową szkółkę dla miejscowych dzieci. Ponadto rodzina Migdałków, mimo, że miała dwoje małych dzieci (Andrzejek lat 7 i Ewa lat 9) ukrywali przez półtora roku dwoje żydowskich dzieci : Lilkę lat 12 i Jurka lat 6, które miały wyrobione papiery na nazwisko Małczyńscy. Dzieci były wyciągnięte z krakowskiego getta za pieniądze i zostały przywiezione do Migdałków przez ciotkę Żydówkę, która była zamężna za jednym z Migdałków. (str.53 „Czarny Ptasior”).

Migdałkowie zaprosili Kosińskich do siebie na pierwszą Wigilię, bardzo skromną zresztą a syn Migdałków Andrzej chodził z Jurkiem Kosińskim na religię do proboszcza Sebastiańskiego i przystąpił z nim do Pierwszej Komunii. Z okazji tej Pierwszej Komunii pani Kosińska urządziła prawdziwe przyjęcie dla dzieci, na którym podała prawdziwe KAKAO, które wprawiło katolicką dziatwę w ekstazę.

Na prośbę księdza Sebastiańskiego Jerzy Kosiński służył wraz z kolegami do Mszy św.

Matka Jerzego Kosińskiego zabraniała mu oddalać się od domu i bawić z dziećmi wsiowymi. Jerzy Kosiński i nie chodził też do szkółki prowadzonej przez Migdałka, bowiem uczył go ojciec – stary Kosiński ksywa „Profesor”. Kosiński udzielał lekcji również innym dzieciom z tzw. lepszych rodzin, jak np. Jan Pamuła syn Sylwestra Pamuły pracownika PKP, zarabiającego przed wojną 200 zł miesięcznie. Uczył różnych przedmiotów, również angielskiego. Odpłatnie. Za żywność : mięso, drób, masło etc. Niezależnie od tego wg opinii świadków dysponował bardzo dużymi zasobami gotówki i złota i zawsze był dobrze poinformowany, kiedy groziła jakaś niemiecka obława.

W takich przypadkach stary Kosiński zgłaszał się w trybie nagłym np. latem 1943 r. do sołtysa Ferdynanda Stępaka z Kępy z prośbą o przechowanie z rodziną i schronienia mu nie odmówiono. Podobnie było w styczniu 1944 r., kiedy o schronienie poprosił sołtysa Edwarda Pamułę. Wraz z całą rodziną. Takich obław było sporo, bo Niemcy polowali na partyzantów, białych i czerwonych.

Dlaczego o tym piszę?

Bowiem niektóre z tych osób znalazły się w książce „Malowany Ptak” Jerzego Kosińskiego. Ale w jakże innych „okolicznościach przyrody”.

Wspomina np. żydowską dziewczynkę Lilkę (str. 141 „Czarny Ptasior”), którą oddano pod opiekę miejscowego wieśniaka. A ten wg Kosińskiego „…bił ją i gwałcił, zmuszał do różnych bezeceństw, a w końcu zniknęła…”. A „Lilka” to była dziewczynka ukrywająca się m.in. u państwa Migdałków i u innych rodzin na wsi, z którą Jurek Kosiński się bawił, i której nie stała się żadna krzywda a która po wojnie wyjechała do Izraela.

Opisał też Ewcię Migdałkównę, z którą bawił się często, i której „wysypał największą tajemnicę”, że jest Żydem z Łodzi, nazywa się Lewinkopf i ma bardzo bogatego dziadka Weinreicha, właściciela fabryki i że jest obrzezany. Dziewczynka natychmiast powiedziała wszystko matce a ta ostrzega panią Kosińską, że mały „gada”. Doszło do konfrontacji, Jurek wszystkiemu zaprzeczył a żeby sytuację towarzysko uratować stary Kosiński wymyślił, że to dlatego, że pewnie Jurek „zakochał się w Ewci”.

Jak tam było, tak tam było ale podobno Jurek nie umiał przegrywać w grach towarzyskich, ani w szachy, ani w karty. A Ewcia czasem wygrywała. No to „się zemścił” i opisał w „Malowanym Ptaku” jako „…Ewkę, w której podkochuje się Chłopiec, ale ona go „zdradza” nie tylko z bratem i ojcem, ale także z kozłem…”. (str. 51 „Czarny Ptasior”).

Jest też „ptasznik Lech Tracz”, który urodził się w 1929 r. i przeszedł zapalenie opon mózgowych i pozostał dużym, łagodnym dzieckiem, przez wszystkich lubianym i kochającym ptaki. W filmie Marhoula jest przedstawiony jako degenerat najniższej kategorii, z wyglądu ofiara alkoholu i nieuczciwego życia. Gra go aktor w bardzo średnim wieku pan Lech Dyblik.

Karol Liebeskind, ukrywający się „miejscowy Żyd”, też opisany przez Kosińskiego, bywał u Migdałków i u innych rodzin, które go karmiły i prały mu ubrania. Zginął pechowo 20 czerwca 1944 r. tuż przed wejściem Armii Czerwonej. Ostrzeżony, że w „Niemcy we wsi” zaczął uciekać i został postrzelony i schwytany.

Nikogo nie wydał, utrzymywał, że jest skoczkiem angielskim, bowiem znał bardzo dobrze ten język. Ale kiedy Niemcy zaczęli go opatrywać, wyszło na jaw obrzezanie i otrzymał zastrzyk z fenolu. Zmarł natychmiast. Wieś Dąbrowa przeżyła chwile grozy, bowiem nawet wtedy, kiedy było słychać działa Armii Czerwonej, Niemcy przesłuchali sołtysa i całą wieś „na okoliczność”. Wieś zgodnie twierdziła, że widzi go po raz pierwszy i nie wie, kim jest.

Karol Liebeskind, który NIE spotkał „dobrego Niemca” został pochowany pod szopą a po kilku latach przyjechała jego siostra, przeniosła jego prochy na miejscowy cmentarz i wystawiła mu pomnik. I zawsze przyjeżdża w Zaduszki, zapala znicze oraz utrzymuje kontakt z tymi rodzinami, które mu najbardziej pomagały.. (str.56-57 „Czarny Ptasior”).

Film pana Vaclava Marhoula trwający 169 minut i zawierający łącznie 9 minut dialogów w języku określanym jako „słowiańskie esperanto” z wielką pieczołowitością odtwarza podobno (tak twierdzą krytycy, którzy dotrwali do końca projekcji dzieła)  wymienione wyżej wytwory chorej wyobraźni śp. Kosińskiego.I parę innych.

W tym: wydłubywanie oczu młodemu kochankowi młynarzowej przez zazdrosnego starego młynarza (Udo Kier) – z użyciem łyżki, niekończące się sceny „dzikiego” seksu młodej dziewczyny z bratem, ojcem, kozłem, nie mówiąc o gwałtach „Kozaków” na miejscowej ludności A wszystko w brudzie, smrodzie i ubóstwie.

No i wieśniacy wrzucają Chłopca do gnojówki za to, że upadł mu Mszał, kiedy służył do Mszy św. Akurat Jurkowi Kosińskiemu Mszał rzeczywiście upadł, kiedy służył do Mszy św. księdzu Sebastiańskiemu, ale ksiądz nawet się nie skrzywił i nigdy tego nie komentował. Świadkami są inni ministranci.

Jest scena z zakopywaniem chłopca w ziemi (to podobno taki ukraiński obyczaj z wojny polsko bolszewickiej i z czerwonych wołyńskich nocy), którego głowę dziobią czarne ptaki.

Reżyser pokazuje też przed wejściem Armii Czerwonej „rajd złych Kozaków przez wieś” czyli palenie, gwałty i rabunek, którego zresztą sam Jurek Kosiński nie mógł był widzieć.

Albowiem siedział wraz z rodzicami i całą wsią schowany w głębokim lesie, kiedy oddziały Kałmuków (bo to Kałmucy byli a nie Kozacy, ale dla Czecha i dla zachodnich krytyków to zdaje się jest „jeden pies”) palili,gwałcili i mordowali, bo wiedzieli, że ich koniec jest blisko i nie chcieli iść do sowieckiej niewoli.

No i te polskie katolickie wieśniackie hieny, które „czatowały na żydowskie transporty”: baraki były położone przy torach kolejowych a przejeżdżające pociągi, jak pisze Joanna Siedlecka, były jedynym źródłem informacji, co się dzieje na świecie.

Kiedy jadą transporty niemieckie z muzyką i czołgami, znaczy, że będzie wojna z Ruskimi, kiedy jadą transporty ze Wschodu z „rąbanką” czyli rannymi i mocno zmrożonymi Niemcami, znaczy, że Niemcy dostają omłot. Kiedy jadą transporty z Żydami do Treblinki, znaczy, że eksterminacja Żydów weszła w fazę końcową a teraz kolej na Polaków.

Do pana Marhoula z Czeskiej Republiki, szczęśliwego beneficjenta czechosłowackiej pierestrojki w filmie i w swoim czasie strategicznego udziałowca z Studio Barandov oraz człowieka, który w wieku lat 27 „przewidział aksamitną rewolucję” i z dnia na dzień wraz z kolegami rocznik 1960 stał się gwałtownym przeciwnikiem ustroju oraz jadł był kiełbasę z Vaclavem Havlem, to muszą być nieważne detale, bo najważniejsze jest „odważne przełamywanie barier” i „pokazywanie polskich chłopów indywidualnych pod niemiecką, sorry, nazistowską okupacją”.
A co on, człowiek urodzony i wychowany w kraju kołchozów i ateistów może wiedzieć o indywidualnych rolnikach i okupacji niemieckiej w Polsce?

Jemu się nawet mylą Kozacy z Kałmukami.

Zresztą mam podejrzenie graniczące z pewnością, że głównym celem tego filmu było pokazanie na tle tej wyuzdanej polskiej, dzikiej, katolickiej tłuszczy -dobrego Niemca i dobrego żołnierza Armii Czerwonej.

Tacy cywilizowani humaniści. Tylko Karol Liebeskind miał pecha i zaliczył w czerwcu 1944 zastrzyk z fenolu.

No a jeśli chodzi o „jednego dobrego Niemca”, który prowadzi samotnie pod karabinem Chłopca, to on wcale nie wygląda na zaszczutego uciekiniera, który nie je, nie myje się, nie zmienia ubrania całymi miesiącami ale raczej na dobrze odżywionego nastolatka, którym aktor jest.

W dodatku „dobry Niemiec” grany jest przez szwedzkiego aktora Stellana SkarsgÃ¥rda (Piraci z Karaibów, Mamma Mia, Przełamując Fale), który wygląda na swoje 68 lat a nawet więcej a to się trochę kłóci z pragmatyką Wermachtu, który powoływał na front w owym czasie mężczyzn w wieku 18-45. Nawet generałowie niemieccy rzadko miewali więcej niż lat 60. Starsze roczniki to był już rok 1945 a powołanie Volkssturmu to jesień 1944 r. i tylko do obrony „twierdzy Rzesza „ na zachód od Odry – roczniki od 16 do 60

Więc taki niemiecki podstarzały, słabo wysportowany „dobry wojak Szwejk sam jeden włóczy się po polskich lasach i torach, gdzie partyzantka tylko czeka na takich „gierojów”, i zamiast puścić Chłopca wolno lub kropnąć go „tu i teraz” tak jak zrobili dobrzy lekarze niemieccy niedaleko z Karolem Liebeskindem, męczy widza i krytyków filmowych dłuższy czas pozując na pacyfistę i humanistę.

Jak powiedział amerykański żołnierz w rejonie Norymbergi, kiedy niemiecka rodzina niechętnie udzielała mu kwatery w kwietniu 1945 r. tłumacząc, że „oni nie byli nazistami” – „…Od przekroczenia Renu nie spotkałem ani jednego nazisty…”. Pan Marhoul też nie spotkał. Ani Kosiński senior, który co prawda spotykał Niemców wielokrotnie ale też ani razu „nazisty”, nawet jeśli był to szef Gestapo z Zaklikowa Fulner. Który rozpoznał go jako „Jude” ale jednakże nie zastrzelił, co po latach dało miejscowym wieśniakom do myślenia, zwłaszcza kiedy kilku sołtysów, u których lubił się Kosiński ukrywać, pojechało „na białe niedźwiedzie”.

A znowu snajper sowiecki to grozę wojny poznał dopiero wtedy, kiedy zobaczył poranione aczkolwiek pokryte lekkim tłuszczykiem plecki Chłopca, a nie kiedy widział kompanie karne wchodzące bez broni na pola minowe żeby „przetrzeć szlak piechocie”.

Albo plutony egzekucyjne strzelające do niedobitych żołnierzy sowieckich z wojny fińskiej. Może zresztą sam na niej był i widział to, co zostało z dywizji sowieckich na drodze Raate – Suomussalmi w 1940 r.. Tam to się dopiero odbywał pojedynek snajperów sowieckich i fińskich. Fińscy zwyciężyli.

No ale pan Marhoul ma kolegów miliarderów czeskich, swoich rówieśników, którzy się szczęśliwie uwłaszczyli na czeskim przemyśle albo zarabiają na dystrybucji auta Skoda z biurami w Moskwie, więc taki miły gest w stronę „bohaterskich czerwonoarmistów” jest jak najbardziej w jego i ich interesie a w dodatku jest całkowicie zgodny z wymową książki śp. Jerzego Kosińskiego, dla którego wejście Armii Czerwonej do Dąbrowy Rzeczyckiej to był początek karnawału, który się skończył dopiero w nowojorskiej wannie.

W oczekiwaniu na Oscara 2020 dla „Malowanego Ptaka” pan Marhoul producent, który umoczył w to dzieło (wraz z kinematografią państwową Ukrainy, Słowacji i Republiki Czeskiej, jak również funduszy Unii Europejskiej) 175 mln czeskich koron, pcha tego potworka na kolejne festiwale.

Na Festiwalu w Wenecji miał apetyt (przynajmniej oficjalnie, bo 175 mln koron cudzych zobowiązuje), ale skończyło się na skandalu z wyjściem znacznej ilości krytyków filmowych w trakcie projekcji filmu, połączonym z trzaskaniem krzeseł. Nagrodę Wielkiego Jury otrzymał reżyser Roman Polański za film pt. „Oficer i Szpieg” (An Officer and a Spy) lub „J’accuse” (Oskarżam) – o sprawie Dreyfussa. Działo się to 3 września 2019 r. i wszystkie główne gazety o tym pisały. O wychodzeniu przed końcem seansu z powodu „obrzydliwości”.

Na Festiwalu w Toronto (5-15 września 2019 r.) historia się powtórzyła. Ludzie wychodzili z sali przed końcem projekcji filmu, mimo, że to zawodowcy przywykli do przeraźliwej nudy i bezsensu współczesnego kina. W końcu ile minut można oglądać gołą babę, gołego chłopa na gołym galopującym koniu w sytuacji, gdy katiusze Armii Czerwonej grają za horyzontem. Albo Udo Kiera wyjmującego oko kochankowi młodej żony – łyżeczką.

Pokazywanie dużych ilości gołych ciał w sytuacjach bez sensu w filmach to jakaś specjalizacja naszych południowych sąsiadów. Myślę o reżyserze Miklósu Jancsó. Nakręcił tryptyk o węgierskiej rewolucji 1919 r. (Bela Kun und Kameraden) i miał do dyspozycji całe oddziały armii węgierskiej jako statystów. Latało to na golasa w te i nazad po puszcie bez końca. Łza się w oku kręci.

No a 18 października 2019 r. odbyć się miał pokaz filmu „Malowany Ptak” w Multikinie w Złotych Tarasach. Bilet za jedne 22 zł.

Był to już ósmy dzień Warszawskiego Festiwal Filmowego z udziałem samego reżysera, który podobno spotkał się z publicznością. Było średnio miło, jak donosi pan Przemysław Bollin z Der Onet. Podobno to jedyny pokaz tego filmu w Polsce.

Ale nie ma powodu do smutku. Producent i reżyser przewiduje starty swego dzieła, nad którym męczył się 11 lat na kolejnych festiwalach:

1) Chicago Film Festiwal właśnie trwa, pokaz filmu Malowany Ptak – 23-24 października, (a przewidziany jest też pokaz filmu reżysera Jana Komasy „Boże Ciało” i spotkanie z nim),

2) Saint Petersburg International Film Festival,

3) Vancouver International Film Festival,

4) Tokyo Film Festival

5) BFI London Film Festival.

Nie wiem, czy te pokazy coś dadzą, ale wg portalu www.boxofficemojo.com film od czasu premiery do 13 października zarobił w Czechach i na Słowacji podobno ok. 540 tysięcy USD czyli ok. 12 mln czeskich koron. Ale nie widać wielkiego entuzjazmu w dystrybucji międzynarodowej.

Ostatecznym celem jest zatem Oscar 2020, który będzie wręczany w lutym w Los Angeles. Może wtedy dowiemy się, po co producent, reżyser oraz cała ekipa tak się katowali przez tyle lat, żeby nakręcić pokręconego psychicznie gniota, nie mającego nic wspólnego z realiami okupacji niemieckiej w Polsce i z realiami życia wsi polskiej w pierwszej połowie XX w.

W każdym razie producent Marhoul nie zapomniał, iż w jego imieniu dwa razy składano aplikację o dofinansowanie do PISF i dwa razy otrzymał odmowę.

Do tej sytuacji odniósł się był w następujący sposób w wywiadzie dla Hedviki Petrželkovej z Czech Film Magazine.: „…W Republice Czeskiej, Ukrainie i Słowacji projekt otrzymał państwowe granty filmowe, ale nie w Polsce. (…) Od czasu kiedy Prawo i Sprawiedliwość – partia ortodoksyjnych, agresywnych katolików – wygrała wybory w Polsce, Kosiński i jego książki stały się wrogiem publicznym numer jeden. Mimo, iż Polski Instytut Sztuki Filmowej jest niezależny, jest oczywiste, że ludzie w Polsce boją się. Po tym, jak Jarosław Kaczyński przeprowadził czystki w mediach i w dowództwie armii, było oczywiste, że nikt nie ośmieli się wesprzeć naszego filmu. Mój polski producent (Stanisław Dziedzic Film Produkcja ubiegał się o dofinansowanie z PISF na 2 mln zł w 2014 r., wniosek odrzucony przez komisję ekspertów w składzie m.in.: Jerzy Skolimowski, Robert Gliński przyp. mój) niemal się załamał, ale nie ja. Wiedziałem od początku, że nie możemy otrzymać tego wsparcia. Nawet jeśli TA HISTORIA NIE JEST O POLAKACH. Kosiński powiedział w książce, że opowieść dzieje się gdzieś we Wschodniej Europie, gdzie ludzie mówią dziwnym żargonem – jest t o odrębny język 40 mln ludzi. I dlatego ja wybrałem NEW Slavic (Neo- słowiański?) język zbudowany specjalnie dla filmu – przez eksperta językowego…”.

Książki Kosińskiego stały się „wrogiem publicznym numer jeden”? Bez żartów.

 

No a teraz kilka słów o wypowiedzi Olgi Tokarczuk dnia 7 października 2015 dla TVP Info (program „Minęła dwudziesta”) z okazji przyznania jej Literackiej Nagrody Nike. Wygłosiła ona wówczas następującą kwestię: „Wymyśliliśmy historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników”.

Odniósł się do niej bezpośrednio dr Hieronim Grala w artykule pt. „Rzeczpospolita Szlachecka – twór kolonialny?”.

Na stronie 278 (4) cytuje on wypowiedź Krzysztofa Koehlera, zrozumiałą dla takich prostych zjadaczy chleba jak ja:”… Spróbujmy zatem na początek zmierzyć się z analogią francusko-brytyjską.

W zderzeniu z oczywistą wymową źródeł owo efektowane porównanie okazuje się zgoła bezużyteczne, przynajmniej dla okresu I Rzeczypospolitej. Niejednokrotnie wskazywano już, iż sam przyrost granic Rzeczypospolitej na Wschodzie pozbawiony jest owego grzechu pierworodnego kolonializmu, a mianowicie podboju. Trafnie wywodził Koehler: Otóż, nie wiem, na jakiej podstawie można mówić o tym, co było Unią polsko-litewską, w kategoriach kolonializmu.

Z tego, co mi wiadomo, do Unii prowadził długi i skomplikowany proces polityczny, nie wiadomo mi nic (może Tokarczuk to wie!) o zbrojnej ingerencji; wojska koronne nie wjechały do Litwy, nie nastąpiło przejęcie urzędów, waluty, narzucenie namiestników itp. Po prostu zawiązano Unię. […].

Zapewne się mylę, bo jestem niedouczony, ale – tak wyczytałem z książek historycznych i ze źródeł – za Unią z Rzeczpospolitą mocno opowiadała się szlachta ruska, czyli pochodząca z Wielkiego Księstwa, widząc w niej szansę na wejście w orbitę praw Królestwa Polskiego, co znaczyło dla tejże szlachty ucieczkę spod silnej ręki litewskich magnatów i wejście – jak nazywał to Norman Davies – do strefy „nobleman’s paradise”

Inny odnoszący się do tego tematu bardzo na czasie artykuł tego autora to „Kolonializm alla Polacca”. W artykule tym przywołuje m.in. Stefana Kieniewicza stwierdzenie, że znaczące zasiedlanie terenów dzisiejszej Ukrainy przez szlachtę i chłopów z Korony było koniecznością w związku z ubytkami ludnościowymi na tamtejszym terytorium z powodu tzw. jasyru czyli porywania tysięcy Słowian i wywożenia ich przez Krym do handlu niewolnikami.

Obok słowa „kolonializm” oczywiście „polski”, co jak pisze Hieronim Gralla wywodzi się z teorii Daniela Beauvois, francuskiego historyka od lat 70-tych przebywającego w PRL na UW oraz prac historyka krakowskiego Jana Sowy i ukraińskiego – Jarosława Hrycaka – pojawia się a nawet je poprzedza – słowo „niewolnictwo”.

Tutaj na pomoc śpieszy książka dra Piotra Guzowskiego z Instytutu Historii i Nauk Politycznych na Uniwersytecie w Białymstoku pt. „Chłopi i pieniądze na przełomie średniowiecza i czasów nowożytnych”.

Dzięki tej książce, którą czyta się z zapartym tchem, człowiek prosty zadaje sobie kilka prostych pytań:

1) Czy niewolnik może posiadać grunta rolne o powierzchni 1 łana czyli w przeliczeniu (łan frankoński czyli królewski – 22,6-25,5 ha, łan mniejszy czyli chełmiński inaczej włóka – 17,955 ha) a nawet 2-3 łanów ?,

2) Czy niewolnik może być stroną w transakcji kupna-sprzedaży ziemi rolnej o wartości jednej grzywny ?

3) Czy niewolnik może zawierać transakcję zakupu ziemi w systemie ratalnym w ratach rozłożonych od lat kilku do lat 20?

4) Czy świadczenie w pracy na rzecz majątku szlacheckiego zwane pańszczyzną, będące przedmiotem umowy tzw. lokacyjnej w wysokości od kilku do 14 dni w roku – to dużo?

Jak pisze w artykule pt. „Mity mocne jak chłop polski” pan Włodzimierz Knap w Dzienniku Polskim z dnia 10 lutego 2015 r.: ”…Dr Piotr Guzowski twierdzi, że również w kolejnych stuleciach kmieciom, czyli zamożnym chłopom, powodziło się bardzo dobrze, często lepiej niż w innych europejskich krajach. Stanowili aż dwie trzecie całej warstwy chłopskiej w Polsce.

Gospodarowali na co najmniej ćwierć- łanowej powierzchni, czyli 4-hektarowej. Z reguły jednak – na znacznie większej. W Wielkopolsce kmieć średnio miał łan, czyli około 16 ha. Na Pomorzu gospodarstwa gburskie liczyły po dwa, trzy łany, czyli prawie 50 ha.

Nie wszędzie jednak kmiecie mieli tak dużo ziemi. W Małopolsce wschodniej i na Rusi Czerwonej gospodarowali na dużo mniejszej powierzchni. W XVII w. było to przeciętnie pół łana, potem jeszcze mniej. Warto jednak podkreślić, że już ćwierć łana wystarczyło zwykle, by kmieć mógł opłacić pana, państwo, Kościół i jeszcze nieco zaoszczędzić….”.,

Ponadto pan Knap pisze, dalej powołując się na dr Guzowskiego co następuje:”… Historyk zwraca też uwagę, że polscy chłopi nie występowali przeciw panom, a odstępstw od tej reguły było jak na lekarstwo. Inaczej pod tym względem było w innych krajach zachodnich, gdzie nie brakowało powstań, buntów chłopskich.

Dlaczego w Polsce dola chłopów była na tyle dobra, że nie wszczynali powstań? Mocno skorzystali z tego, że w XVI w. Polska została włączona do systemu gospodarki światowej, ceny zbóż poszły ostro do góry. (…) Rynek zbożowy był w Polsce rynkiem wolnym. Mogli na nim działać i chłopi, i szlachta – mówi dr Guzowski. – Ceny zbóż w Polsce były powiązane z cenami na giełdach w Londynie czy Amsterdamie, a z ich wzrostu korzystali w takim samym stopniu chłopi i szlachta…”.

Więc może dobrze się stało, że psycholog społeczny Olga Tokarczuk pisarka otrzymała Nobla, niezależnie od jego marnego ostatnio prestiżu. Dzięki temu zwrócona została uwaga opinii publicznej na smutny fakt, iż w III RP NIE prowadzi się praktycznie badań na temat kondycji gospodarczej i społecznej oraz sytuacji prawnej chłopów w różnych epokach historycznych i różnych regionach geograficznych (Korona, Ruś, Litwa) w I RP z uwzględnieniem takich czynników jak Potop szwedzki i wymordowanie 50 % populacji chłopskiej ale też zniszczenie majątku produkcyjnego wsi w podobnej skali: zabudowań gospodarczych, narzędzi, bydła, zasobów pieniężnych, lasów i sadów, stawów rybnych, młynów etc.

A uczniom szkół średnich i przeciętnemu obywatelowi pozostaje stara dobra propaganda wytworzona jeszcze w XIX w. przez takie „autorytety moralne” filozof socjalista Świętochowski, wielbiciel Woltera, użalający się w swoich prop-agitkach nad dolą „polskiego chłopa praktycznie niewolnika”.

pink-panther

 

[Przypisy/Źródła:]

Za: Szkoła nawigatorów - pink-panther (19 października 2019) | http://pink-panther.szkolanawigatorow.pl/nobel-2018-i-oscar-2020-marhoul-i-tokarczuk-czyli-zegnaj-prawdo-witaj-propagando

Skip to content