Aktualizacja strony została wstrzymana

Pełzający podbój „światopoglądowy” – Stanisław Michalkiewicz

Któż nie pamięta zapewnień, ba – nawet zaklęć, że Unia Europejska nie będzie wtrącała się w regulacje, jakie państwa członkowskie ustanowią u siebie w sprawach światopoglądowych? Wśród autorytetów moralnych szczególną aktywnością perswazyjną wyróżniali się dwaj biskupi: mój faworyt Ekscelencja Józef Źyciński i Ekscelencja Tadeusz Pieronek. Zaangażowanie tego drugiego tłumaczyłem sobie pieniędzmi, jakie pobierał z Fundacji Batorego, za pomocą której stary żydowski finansowy grandziarz budował sobie w krajach środkowo-wschodniej Europy nie tylko wywiadownie gospodarcze, ale i polityczne lobby. Powody zaangażowania mego faworyta wyszły na jaw nieco później, gdy okazało się, że był tajnym współpracownikiem SB o snobistycznym pseudonimie „Filozof”, jaki być może sam sobie nadał, albo – co bardziej prawdopodobne – nadał mu go oficer werbunkowy nazwiskiem Perliceusz. Oczywiście jak w pierwszym, tak i w drugim przypadku wszystko odbywało się według formuły „bez swojej wiedzy i zgody”, no i naturalnie „nikomu to nie szkodziło”, bo i jakże mogłoby zaszkodzić, kiedy Służba Bezpieczeństwa została powołana po to, by spełniać dobre uczynki? Tak w każdym razie wyjaśnił to w jednym z wywiadów pan generał Sławomir Petelicki, którego do SB przyciągnęła właśnie możliwość poświęcenia się dobrym uczynkom.

Jak mawiał książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” – nie ma jak to z teologiem; i oświeci i uspokoi, więc tak zwane „masy” w referendum akcesyjnym w roku 2003 w większości zagłosowały za Aschlussem, kierując się oczywiście nie tylko zapewnieniami, że w sprawach światopoglądowych suwerenność państw członkowskich będzie absssolutnie respektowana, ale i nadzieją, że po Anschlussie Unia sypnie złotem i znowu będzie, jak za Gierka, za którym dzisiaj tęskni już trzecie pokolenie.

Ale – jak powiada przysłowie – miłe złego początki lecz koniec żałosny. Nie po to żydokomuna amerykańska i europejska forsowały Unię, by „prolet gnuśniał w dobrobycie lecz aby wizje gigantyczne tytanów myśli wcielać w życie”. Jednym z owych „tytanów”, był italski komuszek, niejaki Spinelli, który wykombinował sobie nie tylko, że „wszystko zło się w tego bierze, że nie żyjemy w falansterze” – ale również odgadł, że w falansterze nie żyjemy, bo przeklęta przeszłość, której „ślad dłoń nasza zmiata” pozostawia trudny do zmiecenia ślad w postaci historycznych europejskich narodów, których istnienie jest przyczyna wojen i w ogóle – wszystkich nieszczęść. Wyobrażam sobie, jaką muzyką takie słowa musiały brzmieć w uszach tak zwanego „narodu wybranego”, który od kilku tysięcy lat nic innego nie robi, tylko próbuje przerabiać konkurencyjne narody na tak zwany nawóz historii gwoli zaprowadzenia na świecie trwałego pokoju. Taki cel może być zrealizowany niejako w dwóch etapach. Pierwszy etap to doprowadzenie do sytuacji, w której bezcenny Izrael włada już nie obszarem „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”, tylko całym światem. Jest to – przynajmniej według pewnej protestanckiej sekty, której wyznawcą jest m.in. były prezydent USA Jerzy Bush – warunek sine qua non powtórnego przyjścia Chrystusa, który na tym padole zaprowadzi porządek, to znaczy – Pax Americana. Jestem pewien, że bezcenny Izrael na ewentualne przyjście Chrystusa kładzie lachę, za to dogmat o konieczności uprzedniego przejęcia władzy nad światem bardzo mu się podoba, zwłaszcza gdy pod tym iloczynem żydowskiego szowinizmu i jakichś chrześcijańskich popłuczyn podpisuje się prezydent Stanów Zjednoczonych. Ale etapem wstępnym do etapu pierwszego, w postaci zdobycia politycznego panowania nad światem, jest unicestwienie historycznych narodów. Najłatwiej zaś cel ten osiągnąć poprzez destrukcję organicznych więzi społecznych, a ta z kolei dokona się dzięki forsowaniu gorszych stron natury człowieka. To zaś zatrąca już o „sprawy światopoglądowe”, które miały pozostać zazdrośnie strzeżonym monopolem państw członkowskich.

Ale – jak powiada przysłowie – jeśli nie kijem, to pałką, więc z jednej strony do traktatu lizbońskiego wprowadzona została „zasada lojalnej współpracy”, głosząca, że państwa członkowskie muszą powstrzymać się przed każdym działaniem, którego mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej, a z drugiej – puszczone zostały w ruch niezawisłe sądy z Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości na czele. Ten Trybunał jeszcze w 1964 roku w sprawie Flaminio Costa przeciwko E.N.E.L. orzekł, że „prawo wspólnotowe” ma charakter nadrzędny nad prawami krajowymi „bez względu na rangę ustawy” – o czym pan prezydent Duda albo nie wiedział, albo udawał, że nie wie, przedstawiając pytania do niedoszłego referendum konstytucyjnego. Z kolei zasada lojalnej współpracy oznacza, że władze Unii Europejskiej przyznały sobie prawo ustalania zakresu samodzielności państw członkowskich, niezależnie od kompetencji formalnie im przekazanych. Toteż w materiach, o których traktat albo nic nie mówił, albo mówił niejasno, ostatnie słowo zyskały niezawisłe sądy, o które w naszym nieszczęśliwym kraju toczy się taka batalia.

Tylko Bóg jeden wie, no i oczywiście – szefowie odpowiednich bezpieczniackich watah wiedzą, ilu z tych niezawisłych sędziów uzyskało swoje stanowiska dzięki tajnej współpracy z bezpieką – oczywiście już w służbie „demokratycznego państwa prawnego” – chociaż i my tego i owego możemy się domyślać choćby na podstawie dwóch słynnych „kongresów sędziów polskich”, których uczestników nikt przecież nie wybierał, zatem przyjeżdżał tam każdy, kto chciał, albo każdy, kto musiał. Ponieważ udział w nich wzięło około tysiąca sędziów, to nasycenie niezawisłych sadów agenturą nie podlegającą już przecież żadnej lustracji, może sięgać aż 10 procent. Przy takim nasyceniu bezpieka, a właściwie centrale państw ościennych, do których bezpieczniacy poprzewerbowywali się na przełomie lat 80-tych i 90-tych za pośrednictwem bezpieki mogą swobodnie i ręcznie starować agenturą w sądach, które poprzez orzecznictwo kształtują stan prawny w materiach nie objętych traktatami. Przykładem takiej pełzającej taktyki są podchody do penalizacji bezczeszczenia „flagi Unii Europejskiej”, której traktatowo w ogóle nie ma, bo traktat konstytucyjny, który stanowił o fladze i hymnie w postaci piosenki „Oda do radości”, nie wszedł w życie z powodu veta Francji i Holandii, a traktat lizboński skorzystał w okazji, by w tej sprawie siedzieć cicho i niepotrzebnie nie płoszyć tych, którzy podejrzewają, że UE jest państwem. Ale Komisja Etyki w Sejmie „napomniała” posłankę Krystynę Pawłowicz, która błękitną flagę z wieńcem z 12 złotych gwiazd, symbolizujących 12 pokoleń Izraela, nazwała „szmatą”. A przecież nie jest to ostatnie słowo, bo sytuacja jest wybitnie rozwojowa, więc tylko patrzeć, jak wkrótce posypią się „piękne wyroki”, ferowane przez poprzebieranych w „śmieszne średniowieczne łachy” tajnych współpracowników UOP, ABW, CBŚ, CBA, WSI, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Policji Skarbowej, nie licząc oczywiście tych, którzy służą bezpośrednio obcym centralom z pomięciem bezpieczniaków tubylczych.

Bezpieka tubylcza bowiem jest w takich sprawach bezsilna po pierwsze dlatego, że nie będzie przecież niszczyła sobie agentury tak pieczołowicie uplasowanej w kluczowych segmentach państwa, a po drugie – że za taką samowolkę szefowie odpowiednich zagranicznych central przypomnieliby im, skąd wyrastają im nogi. Widzieliśmy, że te wszystkie tajne policje, co to przed telewizyjnymi kamerami z wielkim hałasem wpadają rankiem do podejrzanych domów razem z drzwiami, okazały się bezsilne wobec pani Ludmiły Kozłowskiej i jej małżonka, pana Batrosza Kramka, nie mówiąc już o takim wybitnym obrońcy sodomitów i gomorytów, jak pochodzący z Ukrainy jegomość o wyglądzie efeba, nazwiskiem Slava Melnyk, który jest dyrektorem Kampanii Przeciw Homofobii. Jak to pan Zagłoba natrząsał się z Bohuna? „Listy tobie wozić, panny porywać, ale z rycerzem – dudy w miech”, bo przecież najważniejsze, żeby zdrowie było i żeby jakoś spokojnie dotrwać do emerytury, kiedy dopiero zaczyna się prawdziwe życie.

Pod taką protekcją potulnych bezpieczniaków i ich konfidentów w niezawisłych sądach, „sprawy światopoglądowe” są w coraz większym stopniu regulowane przez tak zwane „orzecznictwo”, które z przyjemnością posługuje się wytrychami z rodzaju „mowy nienawiści”, która jest przecież bardzo podobna pod względem ostrości do „kontrrewolucyjnej agitacji” z art. 58 Kodeksu Karnego Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, który przyprawił o śmierci kilkanaście milionów osób. Żydokomuna bardzo lubi takie narzędzia, boć to przecież ona tych wszystkich nieszczęśników ukatrupiła na etapie, gdy jeszcze wysługiwała się Stalinowi, więc dlaczego miałaby rezygnować z wersji przystosowanej do etapu pozorowanej łagodności?

Toteż przez nasz nieszczęśliwy kraj, któremu się wydawało, że będzie rodzajem wyspy szczęśliwej na oceanie rui i poróbstwa, przewala się ofensywa sodomitów i gomorytów. Taktyka jest bardzo dobrze przemyślana, bo jeśli przeciwnicy propagandy sodomii i gomorii spróbują stawić opór, to przy pomocy policji i niezawisłych sądów nie tylko zrobi się z nimi porządek, ale w dodatku żydokomuna uderzy na alarm, że oto w Polsce podnosi głowę „faszyzm”, w co chętnie uwierzy żydowska diaspora i odpowiednio ukierunkuje kontrolowane przez nią media, bo przecież „faszystów” nie tylko można, ale nawet i trzeba obrabować pod pretekstem „roszczeń”. Jeżeli zaś propaganda sodomii i gomorii nie napotka na żaden opór, to można będzie przejść do etapu następnego w postaci „edukacji seksualnej” z wykorzystaniem starzejących się celebrytek płci obojga, którzy jeszcze przed wyłączeniem prądu w środku dnia chcieliby jeszcze doświadczyć dreszczyków. Toż lepiej niż oni przeprowadzi klasówki z masturbacji, czy zapozna 10-latków ze wszystkimi odmianami sodomii i gomorii? W ten sposób kolejne pokolenia zostaną już przez starszych i mądrzejszych przygotowane do roli nawozu historii. Słowem – i tak źle i tak niedobrze tym bardziej, że i kandydaci na przywódców duchowych odczuwają paniczny lęk przed „starszymi braćmi”, z którymi pija sobie z dzióbków podczas „dni judaszyzmu”.

Taki rozwój sytuacji jest bardzo korzystny również dla rządu „dobrej zmiany”, bo służy ro łatwego emocjonalnego rozhuśtywania opinii publicznej w sytuacji, gdy paliwo smoleńskiej już się wypaliło i nawet nie kopci, zaś paliwo reparacyjne nawet nie chciało się zapalić. Tymczasem opinii publicznej trzeba dostarczyć jakiegoś makagigi, żeby zapomniała o wiszącym nad narodem mieczu Damoklesa w postaci żydowskich roszczeń, a przepychanki z sodomitami znakomicie się do tego nadają, bo i Żydom i ich tutejszym szabesgojom ułatwiają sytuację, pozwalając zjednoczyć się w fołksfroncie przeciwko „faszyzmowi”.

Stanisław Michalkiewicz

Artykuł    tygodnik „Najwyższy Czas!”    8 sierpnia 2019

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4524

Skip to content