Aktualizacja strony została wstrzymana

Masowa imigracja w oczach Niemców – Tomasz Gabiś

Już od kilku dziesięcioleci rozmaici niemieccy uczeni a także niezależni publicyści ostrzegali, że masowa imigracja z krajów pozaeuropejskich nie przynosi autochtonicznym Niemcom żadnych korzyści. Muszą oni pokrywać wydatki na tzw. integrację, która i tak na masową skalę nigdy nie udaje, oraz coraz rosnące wydatki na system socjalny. Nikt ich nigdy nie pytał o to, czy zgadzają się na masową imigrację, nikt też nie raczył im wyjaśnić, w jaki sposób można niewykształconych i na ogół niewykwalifikowanych obcokrajowców, zatrudnić efektywnie w nowoczesnej gospodarce, już teraz borykającej się z bezrobociem wśród ludzi o niskich kwalifikacjach.

Krytycy masowej imigracji podkreślali, że problemem dla danego narodu nie jest imigracja jako taka, ale to, kim są i jacy są imigranci. Zwracali uwagę, że błędem, lub celową manipulacją, jest posługiwanie się ogólnym pojęciem „imigranci”, bez różnicowania poszczególnych grup etnokulturowych czy etnoreligijnych, tak jakby imigranci z krajów europejskich nie różnili się niczym od przybyszów z tureckiej Anatolii, Syrii czy Afganistanu. Imigracja z tego samego lub bliskiego kulturowo obszaru to coś zupełnie innego niż imigracja niewykształconych, niewykwalifikowanych mas ludzi z obcych, odległych kultur, którzy się nie integrują, to znaczy nie przystosowują się do kultury narodu większościowego i nie włączają się produktywnie w wysokorozwinięty system przemysłowy, socjoekonomiczny i technologiczny. Nawet jeśli imigrant z Afganistanu założy dobrze prosperujący stragan, będzie zarabiał i płacił podatki, to nie sektor drobnego handlu i niskopłatnych miejsc pracy stanowi o gospodarczej prężności i sile Niemiec. Niemcy potrzebują dziś nie właścicieli straganów, lecz wysoko wykwalifikowanych robotników, techników i inżynierów.

Temat masowej imigracji opanował czołówki niemieckich mediów dlatego, że fala przybyszów gwałtownie wezbrała, ale jest on obecny w tamtejszym dyskursie publicznym od wielu dziesięcioleci, zazwyczaj w powiązaniu z negatywnymi trendami demograficznymi – to dwa, ściśle ze sobą związane aspekty problemu: rosnąca imigracja i malejąca stopa urodzeń Niemców. Przez wiele lat media i politycy twierdzili, że mówienie o tym, iż „Niemcy wymierają” to apokaliptyczne przepowiednie i straszenie katastrofą, obecnie pod naporem faktów, okazuje się, że wprawdzie Niemcy rzeczywiście wymierają, ale łatwo temu zaradzić zastępując ich imigrantami, w wyniku czego luka demograficzna zniknie. Jednakże, jak pokazuje doświadczenie, przybysze nie będą się (choćby częściowo) asymilować i integrować. Po pierwsze dlatego, że w zdecydowanej większości pochodzą z pozaeuropejskich kręgów kulturowych, po drugie ich wysoka liczebność spowoduje, że będąc w Europie nadal będą się czuli „wśród swoich” (tym bardziej, że współczesna technika umożliwia stały kontakt z krajem i językiem macierzystym), i po trzecie słabnie „biologiczno-kulturowa” potencja narodu przyjmującego imigrantów. Jeśli naród – tak jest to w przypadku Niemiec – starzeje i kurczy, to traci swoją witalność; dlatego też jest wypierany przez nowych, młodszych przybyszów, którzy nie odczuwają żadnej konieczności, aby się asymilować i integrować. Liczba ludności może więc pozostać taka sama, ale tylko w części będzie to ludność niemiecka

Co bardziej przenikliwi obserwatorzy sytuacji społecznej w RFN już dawno byli świadomi tego, że Niemcy i Europę czeka czarna przyszłość. W 1981 roku grupa 15 profesorów niemieckich wyższych uczelni opublikowała tzw. Manifest Heidelberski – byli to m.in. prof. prof. Manfred Bambeck, R. Fricke, Karl Georg Götz, Joachim Illies, Peter Manns, Harold Rasch, Kurt Schürmann, Ferdinand Siebert, Georg Stadtmüller, Theodor Schmidt-Kahler, Werner Georg Haverbeck, Ferdinand Siebert, Helmut Schröcke. Zwracali w nim uwagę na zagrożenia płynące ze strony masowej imigracji z Afryki i Azji dla „zachowania narodu niemieckiego i jego duchowej tożsamości opartej na fundamencie chrześcijańsko-europejskiego dziedzictwa”, podkreślali, że integracja dużych mas obcokrajowców jest niemożliwa ze względów systemowych, że narody mają naturalne prawo do zachowania swojej tożsamości i swoistości. Jedynie własne dzieci mogą zapewnić dobrą przyszłość zarówno samym Niemcom, jak i całej Europie. Sygnatariusze manifestu mieli nadzieję na wywołanie debaty na temat masowej imigracji z pozaeuropejskich kręgów kulturowych i zainspirowanie polityków do przeprowadzenia reform w polityce ludnościowej, które odwróciłyby niekorzystne trendy demograficzne.

Sygnatariusze manifestu zamierzali wywołać debatę na temat masowej imigracji z pozaeuropejskich kręgów kulturowych i zachęcić polityków do przeprowadzenia reform w polityce ludnościowej mających odwrócić niekorzystne trendy demograficzne, zostali jednak ostro skrytykowani za „rasizm” i „wrogość wobec obcokrajowców” – działacze FDP uznali wręcz, że tezy zawarte w manifeście to „nic innego jak naśladownictwo rasistowskiej ideologii narodowego socjalizmu”. Inicjator manifestu prof. Schmidt-Kahler otrzymywał listy z pogróżkami, na drzwiach jego gabinetu namalowano napis „Instytut Rasizmu”, w jego domu wybito szyby i zasmarowywano ściany napisami, jego zastępcę poturbowano. W trakcie programu na temat imigracji, do którego zaprosiła go jedna ze stacji telewizyjnych, prof. Schmidt-Kahler został uderzony w twarz.

W 1984 r. ukazała się broszura poświęcona sytuacji demograficznej Niemiec Deutschland ohne Deutsche (Niemcy bez Niemców), w której swoje teksty zamieścili dwaj sygnatariusze Manifestu Heidelberskiego Helmut Schröcke i Heinrich Schade oraz prof. Robert Hepp – jego artykuł nosił tytuł „Naród niemiecki w spirali śmierci”. Autorzy stawiali tezę, że masowa imigracja nie może w jakikolwiek pozytywny sposób wpłynąć na sytuację demograficzną Niemiec, i formułowali postulaty dotyczące właściwej, ich zdaniem, polityki imigracyjnej. Cztery lata później prof. Hepp opublikował książkę Die Endlösung der Deutschen Frage – Grundlinien einer politischen Demographie in der Bundesrepublik Deutschland (Ostateczne rozwiązanie kwestii niemieckiej – podstawy demografii politycznej w Republice Federalnej Niemiec), w której obalał wszystkie wysuwane przez wielokulturowców i imigracjonistów argumenty za tym, że masowa imigracja „zabezpieczy poziom życia i emerytury”, pokazywał rzeczywiste, a nie fałszowane i zaniżane przez czynniki rządowe i media, koszty masowej imigracji. Był pierwszym krytykiem masowej imigracji spoza Europy operującym argumentami naukowymi. Ostrzegał przed jej skutkami i podkreślał znaczenie faktu, że ludność allochtoniczna (zwłaszcza muzułmańska) ma wyższą dzietność niż autochtoniczna. Dowodził, że polityka chcąca społeczne skutki deficytu urodzin „zamortyzować” wzrastającą masową imigracją, poniesie całkowite fiasko. I tak też się stało.

Hepp, początkowo zapraszany do mediów, bardzo szybko został zepchnięty na margines debaty publicznej przez tych, których ostro atakował za brak troski o zachowanie i ochronę niemieckiej populacji: „liberalistów, socjalistów, marksistów, Zielonych, komunistów, duchownych różnych wyznań”. Przypominam sobie – mówił w jednym z wywiadów Hepp – jak jeden z czołowych funkcjonariuszy SPD występujący razem ze mną w programie telewizyjnym, zaczął na mnie ryczeć niczym zarzynany wół tak że musiano przerwać program, aby zapobiec szkodom, jakie mógłby ponieść jego polityczny wizerunek. Pisarz, były członek (w latach 1946-1957) Komunistycznej Partii Niemiec i chwalca Stalina Ralph Giordano, przed milionową publicznością zwymyślał Heppa od, jakżeby inaczej, „nazistów”. To zakończyło obecność Heppa w niemieckiej sferze publicznej. Swoje teksty mógł publikować jedynie w niszowych czasopismach. Analizował w nich przepoczwarzanie się niemieckiego państwa narodowego w „społeczeństwo wielokulturowe” i przeprowadził fundamentalną socjologiczno-filozoficzną krytykę koncepcji „społeczeństwa wielokulturowego”.

W 1990 r. ukazała się książka Manfreda Rittera Ansturm auf Europa – Asylanten und Armutsflüchtlinge. Droht eine neue Völkerwanderung? ( Szturm na Europę. Azylanci i uchodźcy ekonomiczni. Czy grozi nowa wędrówka ludów?) opisująca nieustanny i stale rosnący napływ imigrantów i azylantów z krajów Trzeciego Świata do Europy, zwłaszcza do RFN, oraz jego negatywne skutki. Autor przewidywał, że są oni forpocztą globalnej wędrówki ludów w kierunku oaz dobrobytu, czyli bogatych krajów uprzemysłowionych. Ten proces ma epokowe wymiary. Ritter zarysował kontekst i tło problematyki azylu i imigracji, przedstawił diagnozę sytuacji oraz propozycje prawnych i politycznych rozwiązań. Nazwał przyjmowanie mas imigrantów przez Niemcy „marszem w przepaść”, do „piekła społeczeństwa wielokulturowego”, w porównaniu z którym nawet „system komunistyczny byłby znośniejszy”. Masowa imigracja nieuchronnie obniży poziom życia europejskiej klasy pracującej. Kiedy milionowe masy z Trzeciego Świata napłyną do Europy i trzeba się będzie z nimi podzielić europejskim dobrobytem, to wówczas dobrobyt ten szybko się skończy. Niemieckie państwo opiekuńcze, a wraz z nim cały system „wolnościowej demokracji” ulegnie destabilizacji, podkopany zostanie ład konstytucyjny, i zagrożona tożsamość zarówno niemiecka, jak i europejska. Polityków CDU i duchownych kościołów chrześcijańskich nazwał Ritter „naiwnymi apostołami fałszywego humanitaryzmu”, zaatakował promotorów „społeczeństwa wielokulturowego”, którzy przy pomocy demagogii przeciwstawiają się skierowaniu polityki imigracyjnej na tory rozsądku politycznego i ekonomicznego, obciążając jej kosztami dzieci i wnuki. Jeśli nie powstrzyma się nowej wędrówki ludów, to w XXI wieku swym ciężarem przygniecie i pogrzebie i Niemcy i Europę, prorokował Ritter.

Jaka była reakcja na prognozy i ostrzeżenia Rittera? Bawarscy Zieloni donieśli na niego do prokuratury, że tezami stawianymi w książce popełnił przestępstwo „podżegania do nienawiści z powodów etnicznych”. Tym zarzutem, mającym konsekwencje prawne i zawodowe, rutynowo zamyka się w RFN usta krytykom masowej imigracji.

Mówi się dziś dużo o „islamizacji” Europy Zachodniej, tymczasem już w 1990 r. szwajcarski autor Beat Christoph Bäschlin opublikował książkę Der Islam wird uns fressen! Der islamische Ansturm auf Europa und die europäischen Komplizen dieser Invasion ( Islam nas pożre! Islamski szturm na Europę i europejscy wspólnicy tej inwazji), w której analizował fatalne konsekwencje muzułmańskiej imigracji do Europy, możliwej dlatego, że u Europejczyków zanika wola życia i przetrwania, słabnie instynkt obrony tego, co własne; coraz niższy jest u nich poziom politycznej i kulturalnej asertywności. Bäschlin zwracał m.in. uwagę na słabość kościołów chrześcijańskich, nie potrafiących przeciwstawić się ekspansji islamu w Europie. Pustka religijna i duchowa starego kontynentu jest niejako zaproszeniem do wtargnięcia obcych religii i kultur. Bäschlin drwił bezlitośnie z producentów humanitarystycznych frazesów, którzy ze łzami w oczach i łamiącym się głosem błagają w mediach o przyjęcie imigrantów z Afryki i Azji. W 1992 r. jego książkę objęto w Niemczech zakazem rozpowszechniania.

Kolejna pozycja wskazująca na negatywne skutki masowej imigracji to wydana w 1992 r. książka Jana Wernera, Die Invasion der Armen. Asylanten und illegale Einwanderer (Inwazja biednych. Azylanci i nielegalni imigranci) zawierająca krytykę „społeczeństwa wielokulturowego” i diagnozująca klęskę integracji obcokrajowców. Werner wskazywał na błędną politykę wobec imigrantów i na ogromne koszty imigracji. Podobnie jak Ritter przewidywał, że następne lata i dziesięciolecia przyniosą „wędrówkę ludów o niewyobrażalnych rozmiarach”, której celem będzie Europa.

W 1998 roku w rozmowie z dziennikiem „Die Welt” prof. Herwig Birg, dyrektor Instytutu Badań Ludności i Polityki Socjalnej uniwersytetu w Bielefeld stwierdził jednoznacznie, że błędem jest postrzeganie masowej imigracji jako czynnika wzbogacającego dane społeczeństwo pod względem ekonomicznym i kulturowym. Jeśli przy malejącej liczbie ludności Europy i jednoczesnym wzroście liczby ludności w krajach leżących po drugiej stronie Morza Śródziemnego, strumienie potencjalnych imigrantów z tych krajów przez Morze Śródziemne podwoją się, to sytuacja stanie się dramatyczna, a problemy społeczne i ekonomiczne ulegną poważnemu zaostrzeniu. Prof. Birg podkreślał, że w sytuacji kiedy w różnych miastach niemieckich liczba imigrantów przekracza 20% a w wielu dzielnicach – 50%, wówczas nie może być mowy o jakiejkolwiek integracji, a jeśli już to w odwrotnym kierunku, czyli integracji mniejszości niemieckiej do większości imigranckiej. Prof. Birg zwracał uwagę na reetnizację np. mniejszości tureckiej, której przedstawiciele w drugim lub trzecim pokoleniu – wbrew oczekiwaniom, że się w pełni zintegrują albo i zasymilują – zaczynają orientować się na kulturę kraju, z którego pochodzą ich przodkowie. Nie tylko więc, że nie zachodzi, wspierane przez władze, zwiększone zmieszanie (Vermischung), ale wręcz następuje etniczne „odseparowanie” (Entmischung).

Co ciekawe, z ust polityków niemieckich już od lat 70. XX wieku, niejednokrotnie padały słowa krytyczne wobec masowej imigracji. Willy Brandt, Helmut Schmidt, F.J.Strauss, Helmut Kohl, Peter Gauweiler, Otto Schilly, Roland Koch, Alfred Dregger mówili o tym, że Niemcy nie są w stanie przyjąć więcej imigrantów, że zdolność ich przyjmowania wyczerpuje się a granica wytrzymałości Niemiec już została przekroczona. Domagano się ograniczenia imigracji, ba, padały głosy, żeby wspierać imigrantów, którzy chcieliby powrócić do ojczyzny. W 1992 r. były kanclerz Helmut Schmidt oświadczył, że nie można kraju o tysiącletniej historii zrobić tyglem, w którym stapiają się różne kultury. Według Schmidta Niemcy nie mogą stać się krajem imigracyjnym, próby, aby je w taki kraj przekształcić, to kompletny absurd, społeczeństwo tego nie wytrzyma. W 2000 r. Peter Gauweiler (CSU) mówił o eksplozji imigracji, która musi zostać natychmiast opanowana. W 2005 r. Helmut Schmidt żądał zmiany kursu w polityce imigracyjnej: „Musimy zatrzymać dalszą imigrację z obcych kultur”. Jednak na płaszczyźnie politycznej, społecznej i kulturalnej nic się nie działo, wszystko zostało po staremu. Jeszcze kilkanaście lat temu politycy chadecji kwestionowali twierdzenie, że Niemcy są krajem imigracyjnym, dzisiaj panuje w tej kwestii konsens – wszystkie partie są partiami proimigracyjnymi. W 2006 roku premier Bawarii Edmund Stoiber (CSU) ostrzegał przed „pełzającą islamizacją”, dzisiaj Merkel, Gauck, Schäuble deklarują, że „islam należy do Niemiec”. Propaganda „wielokulturowości” powiązana z propagandą proimigracyjną ani na chwilę nie osłabła. Przestrogi Heppa, Rittera czy Wernera były jak rzucanie grochem o ścianę.

Kolejną próbę wywołania debaty na temat imigracji, przede wszystkim z krajów muzułmańskich, podjął w 2010 r. Thilo Sarrazin, publikując książkę Deutschland schafft sich ab (Niemcy likwidują się same). Wprawdzie stała się bestsellerem, ale prawdziwej debaty, nie mówiąc już o spowodowaniu praktycznych kroków, nie wywołała. Sarrazin nie napisał niczego specjalnie oryginalnego; wspomniany wyżej prof. Robert Hepp 22 lata wcześniej dokładnie przewidział, do czego doprowadzi polityka, która dramatyczny spadek liczby narodzin, szczególnie w elitach, pragnie uzupełnić imigracją – mianowicie do faktycznie niekontrolowanej imigracji biednych, niewykształconych mas z pozaeuropejskiego kręgu kulturowego. Już dzisiaj 27% ludności RFN poniżej 25 roku życia pochodzi z rodzin imigrantów, w niektórych miastach wśród dzieci poniżej 6 lat imigranci stanowią większość. Rozbudowane państwo socjalne prowadzi do rozrostu zarówno niemieckiej, jak i imigranckiej podklasy, czy wręcz lumpenproletariatu. Sarrazin, skupiający się w swoich analizach na muzułmanach z Turcji i krajów arabskich, wszystkie te wątki pozbierał w całość, opatrzył tabelami, statystykami, procentami i wyszło mu, że Niemców jest coraz mniej, są coraz starsi, coraz mniej wykształceni (głupsi), coraz więcej z nich zależnych jest od świadczeń przydzielanych przez państwo socjalne. Z ołówkiem w ręku wyliczył, że koszty imigracji znacznie przewyższają korzyści jakie miała przynieść. Polityka integracji poniosła całkowitą klęskę – tak brzmi diagnoza Sarrazina, który nie pozostawił suchej nitki na polityce ludnościowej, socjalnej, edukacyjnej i imigracyjnej kolejnych rządów niemieckich. Oskarżył klasę polityczną o bagatelizowanie problemów, samooszukiwanie się i wypieranie ze świadomości kryzysowej sytuacji.

Po ukazaniu się książki Sarrazina prof. Hepp udzielił wywiadu, w którym pytano, go co o niej sądzi. Według niego wykazuje ona liczne zbieżności z jego, wspomnianą wyżej, pracą Ostateczne rozwiązanie kwestii niemieckiej. Po 22 latach członek partii socjaldemokratycznej i były członek zarządu Bundesbanku przyznaje, że, krytykowana przed wielu laty przez Heppa, polityka ludnościowa i imigracyjna RFN zakończyła się katastrofą.

Według Heppa słowo „Niemcy” (Deutschland) w tytule książki Sarrazina jest eufemizmem, mającym przykryć coś, czego autor nie może lub nie chce nazwać po imieniu. Nie chodzi wszak ani o samolikwidację kraju, ani państwa, lecz o „samolikwidację narodu niemieckiego”. Źaden z „decydentów” nie chce zlikwidować Niemiec; ich nie napawa troską to, że naród niemiecki powoli znika z Niemiec, gdyż luka w urodzeniach jest stale wypełniana obcymi, którzy nie chcą lub nie potrafią się asymilować. Ponieważ w Niemczech mówienie o „śmierci narodu” uchodzi za rasizm albo nacjonalizm, Sarrazin pragnął chytrze ominąć pułapki zastawione przez obowiązujący język polityczny. Dlatego w tytule jest „Deutschland” a nie „naród niemiecki” czy „Niemcy” (Deutsche).

W retoryce niemieckiej klasy politycznej widać skłonność do tego, aby zastępować odwoływanie się do narodu odwoływaniem się do władzy nad terytorium (krajem). Kryje się za tym nie tylko dążenie do władzy oligarchii wyniesionej ponad naród, ale także zaakceptowanie faktu, że od wielu ludzi, którzy osiedlili się na terytorium Niemiec, nie można już wymagać, żeby czuli się jak Niemcy i czy też aby stali się Niemcami. Dodajmy tutaj, że z tego powodu coraz częściej zamiast „naród” (niemiecki) mówi się w Niemczech „ludność”, która jak wiadomo może składać się bardzo wielu grup etnicznych i narodowych zamieszkujących dane terytorium.

Niektórzy komentatorzy z niemieckiej sceny niezależnej uważają, że fakt, iż książka Thilo Sarrazina stała się bestsellerem, był dla fanatycznych wielokulturowców i imigracjonistów świadectwem ujawnienia się prawdziwych nastrojów w szerszych kręgach społeczeństwa niemieckiego, dowodem na to, że nie życzy sobie ono „wielokulturowości”, masowej imigracji z Afryki i Bliskiego Wschodu i dalszej ekspansji islamu. To, co się dzieje w ostatnim czasie w Niemczech otwarcia w 2015 roku granic dla miliona „uchodźców”, jest, według niezależnych publicystów, reakcją na entuzjastyczny odbiór książki Sarrazina, reakcją polegającą na wzmożeniu imigracji tak, aby w ten sposób ostatecznie przełamać opór tubylców ostatecznie i nieodwracalnie zmienić Niemcy w kraj imigracyjny i „wielokulturowy”. W 2018 roku Sarrazin opublikował nową książkę Feindliche Ãœbernahme – wie der Islam den Fortschritt behindert und die Gesellschaft bedroht (Wrogie przejęcie. Jak islam hamuje postęp i zagraża społeczeństwu), w której jeszcze bardziej zradykalizował niektóre swoje tezy.

Ważną pozycją, będącą poniekąd uzupełnieniem książki Sarrazina, była opublikowana w 2011 r. praca Götza Kubitschka i Michaela Paulwitza Deutsche Opfer, fremde Täter. Ausländergewalt in Deutschland Hintergrund – Chronik – Prognose (Niemieckie ofiary, obcy sprawcy. Przemoc ze strony obcokrajowców w Niemczech. Tło-kronika-prognoza). Autorzy opisują zarówno codzienne przejawy wrogości imigrantów wobec Niemców, jak i liczne przypadki użycia przemocy w latach 2006-2010 (morderstwa, napady, rabunki, gwałty). Ich zdaniem jest to szczególnie ważne w sytuacji, kiedy każdy przypadek użycia przemocy przez Niemca wobec obcokrajowca jest nagłaśniany w ogólnokrajowych mediach, natomiast kiedy ofiarą przemocy jest Niemiec, o fakcie tym informuje co najwyżej prasa regionalna i lokalna, często zresztą przemilczając narodowość sprawcy.

Rozpowszechniany przez imigracjonistów i wielokulturowców propagandowy mit, jakoby Niemcy odnosili korzyści dzięki masowej imigracji z Afryki i Bliskiego Wschodu, rzekomo niezbędnej do utrzymania poziomu dobrobytu w Niemczech, obalają autorzy wydanej 2015 roku przez Instytut Polityki Państwowej publikacji Der Bereicherungsmythos. Die Kosten der Einwanderung nach Deutschland (Mit wzbogacenia. Koszty imigracji do Niemiec). Wszystkie poważne prace ekonomiczne i finansowe opracowania statystyczne, których przegląd robią autorzy, dają jednoznaczny obraz: do tej pory Niemcy niczego nie zyskały na masowej imigracji, przeciwnie, płaciły za nią wysoką cenę; jej negatywny bilans także w przyszłości nie zostanie zrównoważony. Imigracja od dawna przedstawiana jest jako coś pozytywnego, jako wzbogacenie, szansa, korzystna „kolorowa różnorodność”. Politycy i media nie ustają w zapewnieniach jakie ogromne – gospodarcze, społeczne i finansowe – korzyści przynosi ona rdzennym mieszkańcom Niemiec. Jak do tej pory nikt nie przedstawił na to dowodów. Wszystkie poważne prace i opracowania statystyczne dają jednoznaczny obraz: do tej pory Niemcy niczego nie zyskały dzięki imigracji, na odwrót, płaciły za nią wysoką cenę; negatywny bilans także w przyszłości nie zostanie zrównoważony. „Ubogacenie” przez imigrację z odległych kręgów etnokulturowych, z pozaeuropejskich krain (lub z najbiedniejszych regionów Europy) to w stu procentach mit – dotyczy to wszystkich dziedzin życia gospodarczego, społecznego i kulturalnego. Imigracja nie rozwiązuje też żadnego z problemów, wynikających z demograficznego upadku Niemiec.

Spośród wydanych w ostatnich latach publikacji poświęconych problematyce demograficzno-imigracyjnej warto zwrócić uwagę na opublikowaną w roku 2015 książkę szwajcarskiego (z pochodzenia Chorwata) autora nazwiskiem Dudo Erny Das Verschwinden der Europäer (Znikanie Europejczyków). Europa ma wyższy poziom życia oraz kurczącą się i starzejącą ludność, natomiast Afryka i znaczne połaci Azji niski poziom życia oraz rosnącą liczbę ludności. Sama ta różnica poziomów wywołuje strumienie imigrantów; ponadto politycy w obliczu niskiej stopy urodzeń w krajach europejskich chcą nienarodzonych, a więc brakujących autochtonów, zastąpić imigrantami spoza Europy. Według szwajcarskiego autora pod koniec tego wieku Niemcy będą mniejszością we własnym kraju ( praktycznie już nie we własnym). Nadwyżka ludnościowa w krajach afrykańskich spowoduje, że masy ludzi wyruszą stamtąd do Europy, ponieważ państwa afrykańskie nie są w stanie zapewnić rosnącej liczbie ludności pożywienia, infrastruktury i miejsc pracy.

Ekstrapolując dzisiejsze trendy demograficzne i migracyjne w przyszłość Dudo Erny prorokuje, że jeśli demograficzny zmierzch Europy będzie trwał i zwycięży frakcja głosząca „prawo pobytu dla każdego”, to w 2200 roku Europa stanie się kolonią Afryki, oczywiście po drodze będąc areną gwałtownych i krwawych konfliktów. Europa jako kolonia zamknie dziejowy krąg: dawni kolonizatorzy zostaną skolonizowani, co będzie karą za dawną kolonizację świata. Dumni kiedyś, a nawet butni, Europejczycy najpierw staną się mniejszością, a skończą w rezerwatach.

Na obecny „kryzys migracyjny” błyskawicznie zareagował Instytut Polityki Państwowej (Institut für Staatspolitik) wydając w oficynie wydawniczej Antaios trzy broszury dotyczące aktualnych kwestii. W broszurze Ansturm auf Europa. Ist das Grundrecht auf Asyl noch zeitgemäß? (Szturm na Europę. Czy kardynalne prawo do azylu jest jeszcze aktualne?), IPP dowodzi, że stworzone w innej epoce i obowiązujące w Niemczech „prawo do azylu” jest całkowicie przestarzałe i wymaga natychmiastowej zmiany.

Chociaż „wzbogacenie” zwykłych Niemców przez masową imigrację to mit, chociaż obniżyła ona per saldo produktywność gospodarki niemieckiej, to wcale nie znaczy, że na imigracji nikt się bogaci. Kim są ci czerpiący z niej profity, dowiemy się z dwóch książek – wydanej przez Instytut Polityki Państwowej Die Flüchtlingsindustrie – Wer in Deutschland von der Masseneinwanderung profitiert (Przemysł uchodźczy – kto w Niemczech zarabia na masowej imigracji?, 2015) oraz Udo Ulfkottego Die Asylindustrie – Wie Politiker, Journalisten und Sozialverbände von der Flüchtlingswelle profitieren (Przemysł azylowy – jak politycy, dziennikarze i organizacje socjalne ciągną zyski z fali uchodźców, 2015). Wynika z nich, że branża azylowo-imigracyjna w Niemczech działa bardzo prężnie i dynamicznie się rozwija, obracając coraz większymi publicznymi pieniędzmi. Istnieje w Niemczech silne lobby azylowe i proimigracyjne, złożonego z organizacji, fundacji i agend rządowych (np. Federalna Agencja Pracy), które odnoszą wymierne korzyści z „opieki nad imigrantami”. Jest to też metoda kupowania zgody na niekontrolowaną masową imigrację – po prostu daje się zarobić wielu ludziom.

W tym kontekście wspomnieć trzeba o Kościołach chrześcijańskich, których duchowni energicznie wspierają napływ „uchodźców” i masową imigrację (w tym muzułmańską) – zarówno katolicki Caritas, jak i ewangelicka Diakonia generują dzięki temu spore dochody, co ma kolosalne znaczenie dla diecezji stojących przed widmem bankructwa z powodu malejącej liczby wiernych (być może Kościoły jako takie stopniowo przekształcają się w organizacje charytatywne).

Do krytyków masowej imigracji z krajów Trzeciego Świata należy znany niemiecki ekonomista prof. Hans-Werner Sinn (w latach 1999-2016 dyrektor Instytutu Badań nad Gospodarką), który wskazuje na oczywisty fakt, że imigranci w swojej masie mają wykształcenie i kwalifikacje poniżej przeciętnej, w związku z tym ci z nich, którzy pracują, zarabiają poniżej przeciętnej. Dlatego są beneficjentami państwa socjalnego w ponadprzeciętnym stopniu, zarówno gdy chodzi o zakres świadczeń (korzystają ze wszystkich możliwych świadczeń publicznych), jak i ich wysokość. Ponieważ per saldo państwo socjalne transferuje środki od tych zarabiających powyżej do tych zarabiających poniżej przeciętnej, jest rzeczą niemożliwą, żeby ci drudzy przyczyniali się do ogólnego wzrostu bogactwa narodowego.

Austriacki historyk idei, socjolog i politolog, były kierownik Instytutu Polityki, Religii i Antropologii na uniwersytecie w Innsbrucku, autor kilkunastu książek prof. Michael Ley w książce Die kommende Revolte (Nadciągająca rewolta, 2012) wskazywał na fakt, że oprócz dynamicznych, wykształconych lub zdolnych do zdobycia wykształcenia, imigrantów przybywających do społeczeństw rozwiniętych, wdzierają się tam miliony imigrantów niewykwalifikowanych, aby w smutnym pejzażu europejskich suburbiów łapać ostatnie okruchy ze stołu dawnych społeczeństw dobrobytu, konkurując z już osiadłym subproletariatem o coraz szczuplejsze budżety państwa socjalnego. Strefy na obrzeżach wielkich miast stają synonimami biedy, etniczno-religijnych społeczności równoległych oraz socjaletnicznych i politycznych konfliktów. Kreatorzy polityki imigracyjnej i zwolennicy „społeczeństwa wielokulturowego” nie respektowali zasady, że interesowi ekonomicznemu imigrantów zaspokajanemu dzięki możliwości osiedlenia się w danym kraju musi odpowiadać interes ekonomiczny jego rdzennych mieszkańców ; żądanie uwzględnienia tego interesu jest czymś absolutnie prawowitym. Wybrano jednak inną, całkowicie błędną drogę, bezrefleksyjnie przyjmując miliony ludzi z innych kultur i religii, których interesy materialne są niezgodne z interesami materialnymi goszczących ich krajów. Skutkiem napływu mas imigrantów jest wzrost poziomu społecznych sprzeczności i zagrożenie wybuchem konfliktów społecznych w wyniku erozji systemów zabezpieczenia socjalnego oraz stagnacji lub spadku dochodu narodowego. Społeczne napięcia będą rosły, konflikty będą się nasilać, zadłużone ponad miarę rządy nie będą w stanie rozszerzyć zasięgu państwa opiekuńczego dla zachowania pokoju społecznego. Aby uciec przed grożącą im na starość biedą, wielu członków młodszego pokolenia, w tym wielu wysoko wykwalifikowanych, opuści kraj, co jeszcze bardziej pogorszy sytuację. W 2015 roku Ley ogłosił książkę, której tytuł mówi wszystko – Der Selbstmord des Abendlandes. Die Islamisierung Europas (Samobójstwo Zachodu. Islamizacja Europy, wstęp: Bazon Brock). W ubiegłym roku dołożył jeszcze jedno „apokaliptyczne” proroctwo: Die letzten Europäer – Das neue Europa (Ostatni Europejczycy – nowa Europa). Wedlug Ley`a Unia Europejska urzeczywistnia neosocjalistyczne utopie, a jednocześnie podlega islamskiej kolonizacji, co w rezultacie doprowadzi do libanizacji Europy. U rządzących Europą postnowoczesnych ignorantów i pożytecznych idiotów islamizacji z neurotycznej nienawiści do samych siebie rodzi się nieświadoma fantazja samozniszczenia, na którą składają się ideologia „wielokulturowości” i „różnorodności”, dżenderyzm, islamofilia i antykolonializm. Nadzieję upatruje Ley w prowadzących restrykcyjną politykę imigracyjną krajach grupy wyszehradzkiej; to Europa Środkowa mogłaby stać się punktem krystalizacyjnym „nowej Europy” i bazą nowej europejskiej konfederacji, do której w dłuższej perspektywie mogłyby dołączyć kraje bałtyckie, Austria, północne Włochy oraz – po oderwaniu się od RFN- Bawaria i Saksonia.

Na rzeczywiste, wysokie koszty masowej imigracji z krajów pozaeuropejskich wskazywał wielokrotnie prof. Gunnar Heinsohn, według którego wśród „uchodźców” przybyłych w ostatnich latach do RFN, tylko 10 % ma kwalifikacje odpowiadające wymogom wysokorozwiniętej technologicznie cywilizacji przemysłowej. Prof. Heinsohn domaga się restrykcyjnej polityki imigracyjnej, zgodnie z którą tylko ludzie wykwalifikowani mogliby osiedlać się w Niemczech, i alarmuje, że obecna polityka imigracyjna, nakładająca coraz większe finansowe ciężary na barki młodego pokolenia, powoduje drenaż mózgów, bowiem co roku kraj opuszcza 80 000 osób (140 000 wyjeżdża, 60 tysięcy powraca) – tych najambitniejszych, najinteligentniejszych, najbardziej rzutkich, najwyżej wykwalifikowanych i najbardziej kompetentnych. Tym samym stale zmniejsza się grupa, która płaci ponad dwa razy tyle podatków i danin publicznych niż dostaje od państwa, natomiast za przyczyną imigracji biednych, niewykształconych i niewykwalifikowanych mas spoza krajów europejskich zwiększa się grupa tych, którzy żyją w dużej części, lub całkowicie, na koszt innych. Argument, że masowa imigracja pomoże odwrócić niekorzystne trendy demograficzne grożące załamaniem systemu emerytalnego a wraz z nim całego państwa socjalnego, jest według prof. Heinsohna, absurdalny. Jego zdaniem katastrofa demograficzna w połączeniu z masową imigracją z krajów Trzeciego Świata wprowadza Niemcy na drogę wiodącą ku społeczno-gospodarczej degradacji.

Zmarły w 2016 roku politolog, historyk i socjolog, prof. Rolf Peter Sieferle w książce Das Migrationsproblem. Ãœber die Unvereinbarkeit von Sozialstaat und Masseneinwanderung (Problem migracji. O niemożliwości pogodzenia państwa socjalnego i masowej imigracji, 2017) dowodzi z niepodważalną logiką, że państwo socjalne ( opiekuńcze) nie może przetrwać z różnych powodów, a jednym z nich jest masowa imigracja. Niemieckiej elicie odebrało, zdaniem Sieferlego, polityczny rozum, działa ona bez krzty pragmatyzmu, utraciła nawet najprostsze rezerwy zdrowego rozsądku . Jej przedstawiciele mówią o braku rąk do pracy, podczas gdy wpuszczanie masowo analfabetów, ludzi bez kwalifikacji i żadnego wykształcenia jest – w obliczu postępującej digitalizacji, robotyzacji i automatyzacji – ciężkim błędem, gdyż prowadzi do obniżenia ogólnego poziomu nauczania, podczas gdy wyłącznie intensywne podnoszenie kwalifikacji i poziomu potrzebnego wykształcenia może być remedium na brak ludzi w sektorach istotnych dla gospodarki. Im więcej niewykwalifikowanych i niewykształconych wpuszcza się do kraju, tym słabsza motywacja dla sił fachowych z zagranicy, by osiedlać się w tym kraju, i coraz silniejszy motyw dla krajowych specjalistów, by emigrować, co oznacza, że liczba tych, którzy mają największe osiągnięcia w pracy zawodowej i dobrze zarabiają, a tym samym są w państwie socjalnym świadczeniodawcami, będzie maleć, zaś liczba świadczeniobiorców – rosnąć. Stąd też państwo socjalne pod ciężarem masowej imigracji (oraz innych czynników) nieuchronnie musi się zawalić.

W lipcu 2018 roku prof. Thomas Mayer ekonomista z uniwersytetu w Witten/Herdecke ogłosił gościnnie na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” artykuł zatytułowany „Albo Europa będzie twierdzą, albo jej nie będzie”. Pisze on m.in. , że gdyby tylko co trzeciemu mieszkańcowi spośród tych, których w następnych dekadach przybędzie w Afryce Subsaharyjskiej, Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, udało się przedostać do Europy, liczba ludności UE podwoiłaby się i na każdego Europejczyka przypadałby jeden imigrant. Jakakolwiek integracja stałaby się niemożliwa. Dramatyczne zmiany demograficzne sprawią, że w przyszłości napierać będzie na Europę jeszcze więcej imigrantów i „uchodźców”. Jeśli Europa – konkluduje prof. Meyer – chce ten szturm przeżyć, musi zmienić swoją politykę, gdyż bez drastycznego ograniczenia imigracji z Afryki i z Bliskiego Wschodu nie przetrwa w wolności i dobrobycie.

We wspomnianym wyżej wywiadzie dla „Die Welt” z 1998 roku prof. Herwig Birg twierdzi, że chaotyczny, masowy napływ imigrantów do Niemiec, w powiązaniu z polityczną biernością polityków wobec problemów demograficznych, zagraża egzystencji Niemiec podobnie jak obie wojny światowe w XX wieku. I wieścił kasandrycznie: „Nie powinniśmy robić sobie złudzeń. Jeśli Europa zamierza na stałe stać się kontynentem imigracyjnym, to w dłuższej perspektywie nie będzie Europy. W obliczu potencjału ludnościowego Azji, Afryki i Ameryki Południowej w XXI wieku należałoby – w przypadku otwarcia granic – założyć, że nie tylko Niemcy jako naród znikną, ale zniknie cała Europa jako obszar kulturowy (Kulturraum)”.

Tomasz Gabiś

Źródła: Nowa Debata (styczeń 2016), „Arcana” nr 143 (2018), „Do Rzeczy” 2019 nr 7.

Za: tomaszgabis.pl (04.28.19) | http://www.tomaszgabis.pl/2019/04/28/masowa-imigracja-w-oczach-niemcow/

Skip to content