Aktualizacja strony została wstrzymana

Żydowscy dysydenci (Schlamm, Landmann, Goldmann, Atzmon) – Tomasz Gabiś

W ostatnim czasie przetaczają się przez polskie media, ostre nieraz, spory i polemiki wokół stosunków polsko-izraelskich czy szerzej polsko-żydowskich, wokół wydarzeń okresu II wojny światowej i późniejszych. Pisze się i mówi dużo o antysemityzmie, polityce pamięci, polityce prawdy itd. Wszystko to ma oczywiście ważne znaczenie polityczne, jednak jest mało inspirujące intelektualnie, także i z tego powodu, że na pierwszy plan wysuwa się aspekt moralny – zbrodnia, wina, odpowiedzialność, ofiary, sprawcy itd. a jak zauważył Nietzsche nadmierne koncentrowanie się na kwestiach moralnych obniża poziom debat intelektualnych . Powinniśmy też może wziąć sobie do serca przestrogę filozofa z Niewczesnych rozważań, że „gdy duchowe zmagania jakiegoś narodu dotyczą głównie przeszłości, będzie to niebezpieczny symptom, oznaka uśpienia, zapatrzenia wstecz i wątłości”.

W tej sytuacji warto zwrócić uwagę na autorów żydowskich, wyłamujących się z ogranych schematów i preferujących roztrząsanie problemów istotnych zamiast udzielania innym nauk moralnych. Do takich autorów z pewnością zaliczyć można Szlomo Sanda, i bardzo dobrze się stało, że do polskiego czytelnika trafiły w ostatnich latach jego książki Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski oraz Kiedy i jak wynaleziono Ziemię Izraela. Od Ziemi Świętej do ojczyzny. Po polsku ukazał się również jego niewielki szkic autobiograficzny Dlaczego przestałem być Żydem. Spojrzenie Izraelczyka, w którym snuje on osobiste refleksje na temat swojej żydowskiej (postżydowskiej?) tożsamości. Znajdziemy w tej książeczce wiele ciekawych spostrzeżeń i informacji, które mogą niektórych zdziwić np. że znane powiedzenie „Kto ratuje jedno życie, ten ratuje cały świat” ma nieco inne brzmienie: „Kto ratuje życie syna Izraela, ten ratuje cały świat”.

Historia idei ostatnich kilkudziesięciu lat zna więcej takich oryginalnych żydowskich publicystów i pisarzy politycznych. Należy do nich Abraham Léon, urodzony jako Abram Wajnsztok w Warszawie w 1918 roku, działający w Belgii w antyniemieckiej, antykapitalistycznej i antyimperialistycznej konspiracji, który pod koniec 1944 roku został aresztowany i deportowany do obozu koncentracyjnego, gdzie zmarł (lub zginął). Ów młody dwudziestokilkuletni trockista zdążył jeszcze napisać niewielką pracę Kwestia żydowska z punku widzenia materializmu historycznego ( La conception matérialiste de la question juive). Do pierwszego wydania z 1946 roku wstęp napisał Ernest Germain – pseudonim pisarza politycznego, teoretyka i działacza IV Międzynarodówki Ernesta Mandela. Po angielsku praca ta wyszła w 1950 roku w Meksyku. Po czym popadła w zapomnienie, ale w 1968 roku wydał ją ponownie , poprzedzając obszernym wstępem, marksistowski badacz islamu i Bliskiego Wschodu Maxime Rodinson; angielskie wydanie z nowym wstępem Nathana Weinstocka ukazało się w 1970 roku. Dysponujemy dziś wydaniem francuskim, niemieckim, angielskim, hiszpańskim, włoskim, szwedzkim, ale nie polskim, nad czym wypada ubolewać, ponieważ jest to pozycja klasyczna, przewyższająca pod każdym względem niewiarygodnie mętną i przereklamowaną rozprawkę Marksa W kwestii żydowskiej.

Wszyscy wymienieni wyżej (albo ich rodzice): Abram Leon, Ernest Mandel Nathan Weinstock i Maxime Rodinson, wywodzili się, podobnie jak i ich mistrz Lew Bronstein-Trocki, z radykalno-lewicowego Jidyszlandu – opisanego w wydanej w 2016 roku w języku angielskim książce Alaina Brossata i Sylvie Klingberg Revolutionary Yiddishland: A History of Jewish Radicalism (oryginalne wydanie francuskie ukazało się w Paryżu w 1983 roku). Zaznaczyć jednak należy, że nie wszyscy pochodzący z Jidyszlandu ultralewicowi aktywiści i publicyści pozostali wierni ideałom młodości. Do takich „renegatów” należał, urodzony w Przemyślu, Wilhelm (potem William) Siegmund Schlamm (1904-1978). Już będąc gimnazjalistą zapisał się do młodzieżówki Komunistycznej Partii Austrii. Mając 16 lat pojechał z delegacją młodzieży do Moskwy, gdzie przyjął ich sam towarzysz Lenin. W dwa lata później został, jako przedstawiciel młodzieży, wybrany do zarządu austriackiej kompartii. Był redaktorem jej centralnego organu prasowego „Rote Fahne”. W 1929 roku oskarżono go o „prawicowe” (trockistowskie) odchylenie i wykluczono z partii, został wówczas jednym z założycieli odpryskowej grupy o nazwie Komunistyczna Opozycja Austrii. W tamtym okresie przyjaźnił się z Wilhelmem Reichem (kolejny mieszkaniec Jidyszlandu, urodzony w Dobrzanicy koło Lwowa, autor Masowej psychologii faszyzmu). Od 1933 roku był redaktorem, przeniesionej z Berlina do Wiednia, lewicowo-pacyfistycznej „Weltbühne”; od 1934 roku pismo wydawane było w Pradze pod nazwą „Neue Weltbühne”. W 1937 roku opublikował książkę Dyktatura kłamstwa. Rozrachunek (Diktatur de Lüge. Eine Abrechnung), będącą rozliczeniem z komunistyczną przeszłością . W 1938 roku z Czechosłowacji wyjechał do USA, gdzie pracował jako dziennikarz w rozmaitych gazetach i czasopismach. Po wojnie nawiązał kontakty z autorem Rewolucji menedżerskiej Jamesem Burnhamem, i zawarł znajomość z czołowym teoretykiem amerykańskiego konserwatyzmu Russellem Kirkiem. To Schlamm miał namówić Williama Buckley`a do założenia w 1955 roku dwutygodnika „National Review” – najważniejszego w następnych dekadach prasowego organu amerykańskiego konserwatyzmu. Znalazł się także w gronie redaktorów pisma obok Jamesa Burnhama, Willmoore Kendalla, Whittakera Chambersa i Franka S. Meyera (wszyscy ex-marksiści, ex-komuniści albo ex-trockiści).

Po rozstaniu z „National Review” wszedł w skład redakcji, stojącego jeszcze bardziej na prawo, pisma „American Opinion” – organu John Birch Society. Popierał Josepha McCarthy`ego w jego walce o oczyszczenie życia publicznego USA z komunistyczno-sowieckiej agentury. Wspominał potem: „Znałem dobrze McCarthy`ego i wspierałem go w okresie dzikiej komunistycznej kampanii w Ameryce i w Europie, która miała go zniesławić”. W maju 1957 roku po śmierci senatora nawoływał „Sprzed grobu McCarthy`ego, naprzód!”. I pisał: „Do grobu złożyliśmy – taka była wola Boża – młodego jeszcze człowieka, którego w ciągu pięciu lat wytworni panowie nękali wpędzając w czarną rozpacz. Nie tęsknimy za jego losem, obawiamy się go. Ale jesteśmy zdecydowani go na siebie przyjąć”. My też – pisał – tak jak on doświadczaliśmy drwin i nienawistnych spojrzeń, ale tym razem wzniesiemy ramię, żeby uderzyć we wroga. Wołał z dumą: „Jesteśmy makkartystami!”. Komentując propozycje, aby wdowa po narodowym bohaterze Jean McCarthy startowała do Senatu, gdzie kontynuowałaby wielkie dzieło męża, stwierdził, że z pewnością posiada ona ku temu odpowiednie kwalifikacje a jej obecność dodałaby izbie prestiżu. Pytał jednak, czy powinna wkraczać na senacką areną, na której jej męża zaszczuto na śmierć?

W 1959 roku wrócił do Europy, najpierw do Szwajcarii a potem do Niemiec. Pisał komentarze dla „Sterna” a następnie dla „Welt am Sonntag”. W 1972 roku założył miesięcznik „Zeitbühne”, który wydawał aż do śmierci. W 1959 roku opublikował Granice cudu. Raport o Niemczech (Die Grenzen des Wunders. Ein Bericht über Deutschland ) pierwszą fundamentalną krytykę wczesnej Republiki Federalnej Niemiec. Jeździł po całym kraju z wykładami i prelekcjami, wznosząc wysoko sztandar „zoologicznego antykomunizmu” z jego naczelnym hasłem „Bijcie komunistów wszędzie, gdzie ich spotkacie”.

Był zwolennikiem doktryny roll-back, czyli wyzwolenia Europy Środkowo-Wschodniej spod sowieckiego panowania. Zachodowi, jeśli chce przetrwać, nie wystarczy samo przygotowanie do wojny, musi wiarygodnie pokazać stanowczą gotowość do jej rzeczywistego prowadzenia. Nie może być wyłącznie defensywnej polityki w świecie, w którym chodzi o rozstrzygnięcie albo-albo; nie wolno rezygnować z wojny jako ewentualnego, ostatecznego instrumentu polityki zagranicznej; chęć całkowitego wykluczenia ryzyka wojny oznacza de facto rezygnację z polityki zagranicznej, rozróżnienie pomiędzy wojną agresywną a obronną jest „legalistyczno-biurokratycznym idiotyzmem”. Dawny pacyfista głosił teraz, że pacyfizm to dziecięca choroba intelektu, że pacyfiści nie zasługują na nic innego jak tylko na „pogardę i na sowiecki bucior na karku” a wyrzeczenie się z góry i raz na zawsze możliwości użycia broni atomowej przeciwko Związkowi Sowieckiemu równa się kapitulacji Zachodu. Wojny są rezultatem odprężenia i rozbrojenia, nie istnieje coś takiego jak status quo – kto nie idzie w górę, ten spada. Słabe państwo zawsze w końcu zostanie zgwałcone przez brutalnych chamów tak jak Republika Weimarska ( i idąca w jej ślady Republika Bońska), która działała w stylu masochisty – zawsze jakby ukradkiem, zawsze w odwrocie, zawsze na kolanach, zawsze pokazująca obnażone miejsca. W polityce, i nie tylko, masochista w sposób nieodparty przyciągnie sadystę. Sytuację polityczno-duchową w RFN podsumowywał następująco: „Byli narodowi socjaliści wymyślają byłym narodowym socjalistom od narodowych socjalistów”.

Schlamm deklarował: „w dziedzinie duchowej nie znam czegoś takiego jak tolerancja”; jego pogarda dla wszelkiej maści „lewych liberałów” i lewicowców była wręcz niezmierzona, rozpowszechniane przez nich idee to według niego rodzaj opadu promieniotwórczego bardziej jeszcze śmiercionośnego niż promieniowanie po wybuchu bomby atomowej. Tego jaki był jego stosunek do ruchawek studenckich 1968 roku, a przede wszystkim do lewicowo-liberalnych mediów, które nadskakiwały rozwydrzonej młodzieży, łatwo się domyślić. Pisał: „Kto zna niemiecką zdolność przystosowywania się do każdej głupoty, ten nie ma wątpliwości, że około roku 2000 niemieckie uniwersytety o wiele bardziej przyczyniać się będą do zanieczyszczania środowiska niż cały przemysł chemiczny”.

Jest Schlamm dobrym przykładem na to, że konwersja z lewa na prawo może wzmocnić obóz prawicy, natomiast konwersja z prawa na lewo nie przedstawia dla lewicy większej wartości. Dawny lewicowy radykał po przejściu na prawicę pozostał taki sam jak za młodu: nieustraszony, wojowniczy, zaczepny polemista, radykał z poczuciem racji i misji, żarliwie wierzący w „zachodnie wartości”, pełen quasi-religijnego zapału dla „Sprawy”. O sobie z przeszłości mówił: „W hucpie nikt nie był w stanie mnie przewyższyć”. Po zaciągnięciu się w szeregi prawicy nadal specjalizował się w wyrafinowanej bezczelności. Zmienił znaki i wektory ataku, ale atakował z dawną pasją i agresywnością. W pewnych kwestiach pozostał wierny dawnym poglądom: zwalczał socjaldemokrację, kiedy był komunistą, i zwalczał ją, kiedy przeszedł na prawicę. Substancją socjaldemokracji jest świętoszkowaty utopizm, ich polityka to amatorszczyzna,  pożądane to dla niej to samo co możliwe, halucynacje to dowody, marzenia na jawie -obiektywne fakty. Z dawnych lat pozostała Schlammowi skłonność do jednoznacznych rozstrzygnięć, radykalnych i kategorycznych sformułowań; nienawidził polityki centrowej, nawet ówczesna CDU była dla niego zbyt miękka, zbyt oportunistyczna, zbyt pogrążona w „bagnie środka”, wybór dróg pośrednich był dlań czymś obrzydliwym politycznie, intelektualnie i moralnie; w środku – mawiał – może stać jedynie znak drogowy wskazujący drogę albo na prawo, albo na lewo.

„Der Spiegel” dał jego zdjęcie na okładkę z podpisem „Demagog Schlamm”, redaktorowi tygodnika Rudolfowi Augsteinowi wymsknęło się: „Chciałbym być Żydem, wtedy mógłbym się Schlammowi dobrać do skóry” – widocznie jako Niemiec trochę się krępował atakować Żyda. Inni nie mieli takich skrupułów – jeden z polityków SPD niejaki Bögler zażądał, żeby Schlamma wydalić z kraju jako „podżegacza wojennego”. Deputowany SPD Erler oświadczył: „Kiedy przyglądam się wystąpieniom tego człowieka, nachodzi mnie przygnębiające wspomnienie o innym Austriaku”. Porównywać Żyda Schlamma z Hitlerem i żądać wydalenia go z Niemiec za poglądy polityczne, to zaiste nie byle co. Ale nie takie znów dziwne, jeśli zważyć, że w oczach wrogów z lewicy był militarystą, który wykorzystując amerykańskie dolary i rakiety chce w końcu wygrać wojnę Hitlera ze Związkiem Sowieckim. Jednak krytykowano go nie tylko z lewa, ale i z prawa, na przykład Armin Mohler zarzucał mu, iż jego antykomunizm i antysowietyzm są zbyt jednostronne, a przez to maskują fakt, iż Niemcy są w uścisku obcęgów amerykańsko-sowieckich, a nie tylko sowieckich.

Dawny lewicowy radykał z Jidyszlandu, komunista, trockista, socjalista, pacyfista zwracał się po latach do współwydawcy „Zeitbühne” księcia Ottona von Habsburga (był to symboliczny powrót do dawnej monarchii habsburskiej, z której pochodził) tymi słowy: „Kiedy obaj byliśmy jeszcze dziećmi, historia i los wyznaczyły Pana na mojego cesarza. W moim długim i burzliwym życiu, w którym zetknąłem się z tak zwanymi prominentnymi postaciami naszej epoki, nie poznałem męża stanu, polityka, myśliciela o takiej jak Pana życzliwości wobec ludzi, takim poczuciu obowiązku, nienaruszalnej zdolności do wiary. Dzisiaj ma Europa w Panu jedynego męża stanu, któremu może zaufać”. Linię jego politycznego życia podsumował austriacki publicysta Franz Krahberger: z ultralewicowego rewolucjonisty lat dwudziestych zrobił się ze Schlamma w pół wieku później ultrakonserwatywny, środkowoeuropejski „monarchista”.

Z dorobku Schlamma oprócz książki Młodzi panowie starej ziemi. O nowym stylu władzy (Die jungen Herren der alten Erde. Vom neuen Stil der Macht, Stuttgart 1962), w której niszczącej krytyce poddał polityczny typ młodych władców w typie Johna Fitzgeralda Kennedy`ego, na uwagę zasługuje książka Kto jest Żydem? Rozmowa z samym sobą (Wer ist Jude? Ein Selbstgespräch, Stuttgart 1964), w której zajął się problemem tożsamości żydowskiej po powstaniu państwa Izrael. Zawarł w niej wiele kontrowersyjnych, prowokujących i brutalnie szczerych opinii: antysemityzm jest chorobliwą reakcją nie-żydowskiego otoczenia na chorobliwą sytuację Żydów (brak ojczyzny); zakłopotane „milczenie o kwestii żydowskiej” jest obrazą dla Żydów; intelektualiści niemieccy rozpaczliwie wysilają się, aby imitować żydowskie poczucie humoru, ale wychodzi im co najwyżej żydowska bezczelność, definicja „Żydem jest ten, kto pochodzi od żydowskiej matki”, jest czysto biologiczna. Ataki na Hannę Arendt po opublikowaniu przez nią książki Eichmann w Jerozolimie skomentował następująco: „jej szanowane nazwisko obsmarowano we wszystkich językach świata, jej duchową postać zamieniono w odrażający wizerunek trędowatej, sprawcami tego byli syjoniści i niektórzy nie-żydowscy, hałaśliwi filosemici, którzy zachowują się nadal jak narodowi socjaliści z odwróconym znakiem”. U niektórych ortodoksyjnych Żydów dostrzegał nienawiść do chrześcijaństwa, która, gdyby skierowana była w odwrotnym kierunku, wszystkich Żydów wprawiłaby w przerażenie. Żydów cechuje wysoka inteligencja, zdolność subtelnej obserwacji i analizy, zmysł niuansu, wyczucie różnic i detali, a zarazem trawi ich wieczny niepokój, mają nadmierną skłonność do kwestionowania, krytykowania i negowania; obca jest im pogoda ducha i olimpijski spokój. Żydowska wrażliwość łatwo zamienia się w nadwrażliwość; Żydzi cierpią na kompleks Zygfryda: jedyny sprawiedliwy osaczony jest i zagrożony przez podstępnych i niewidzialnych wrogów, stąd jego skłonność do przesadnych reakcji. Tego typu generalizujące opinie musiały rzecz jasna wywołać sprzeciw np. w tygodniku „Die Zeit” książkę zaatakowano jako „antysemicką szmirę”.

Zgodnie ze swoim politycznym temperamentem, nie uznający pośrednich rozwiązań, Schlamm postulował ostateczne samookreślenie się Żydów, które stało się możliwe po powstaniu żydowskiego państwa narodowego. Stawia ich przed wyborem: albo konsekwentny syjonizm i osiedlenie się w Izraelu, albo konsekwentna asymilacja. Uważał, że syjoniście , który nie osiedla się w Izraelu, brak moralnej siły, aby samemu zażyć zalecane innym lekarstwo. I dlatego musi popaść w neurozę. Żyd, który czuje się Żydem w sensie narodowym i osiedla się w narodowej ojczyźnie Żydów, postępuje właściwie. Słusznie postępuje też religijny Żyd, który w Bogu ojców rozpoznaje własnego Boga i mu służy, działając jako lojalny obywatel państwa, w którym mieszka. Nie czyni też niczego zdrożnego Żyd, który w Jezusie Chrystusie rozpoznaje Zbawiciela i dokonuje konwersji. Właściwie postępuje indyferentny pod względem narodowym i religijnym Żyd, integrując się bez reszty z, otaczającą go, indyferentną narodowo i religijnie cywilizacją, szczerze porzucając identyfikację z narodowym żydowskim kolektywem i całkowicie przyporządkowując się narodowej zbiorowości, wśród której żyje, stając się w pełni uczestnikiem jej losu. Jego pełna asymilacja jest dziś pozbawiona elementu tragizmu, nie jest niczym wstydliwym lub oportunistycznym, lecz dobrowolnym wyborem, czy chce należeć do narodu żydowskiego i jego państwa czy też nie. Niewłaściwie postępuje tylko ten Żyd, który ani w Izraelu, ani w synagodze nie czuje się u siebie, a mimo to używa „etnicznych” symboli przynależności plemiennej, które utraciły już dla niego sens, są pustymi gestami, znakami pozbawionymi wewnętrznej treści.

W gruncie rzeczy Schlamm powtarzał poglądy, które w epilogu do swojej książki Promise and Fulfilment. Palestine 1917-1949 (New York 1949) głosił kolejny obywatel Jidyszlandu, komunista i syjonista w jednej osobie, Arthur Koestler (1905-1983). Według autora Ciemności w południe z chwilą powstania państwa żydowskiego, za którym całym sercem się opowiadał, „kwestia żydowska” przestała istnieć. Skoro nastąpił wymodlony, wytęskniony i wyczekiwany od pokoleń powrót do kraju ojców, diaspora powinna ulec „samorozwiązaniu”. Każdy kto chce być Żydem, powinien osiedlić się w Izraelu; kto zaś pozostaje poza Izraelem, a nie jest religijny, powinien się zasymilować, ponieważ odrębna społeczność żydowska poza Izraelem nie ma już racji bytu, stała się anachronizmem. Misja Żyda-Wiecznego Tułacza wypełniła się, punkt kulminacyjny został osiągnięty, krąg się zamknął. Porzucenie żydowskości było kiedyś blokowane przez poczucie solidarności z prześladowanymi, mogło być uznane we własnych oczach za tchórzliwą kapitulację. Dziś te względy nie mają już znaczenia, każdy może pójść własną drogą. Sam Koestler poszedł własną drogą publikując, broniącą tezy o chazarskim pochodzeniu wschodnich Żydów, książkę Trzynaste plemię (The Thirteenth Tribe, New York 1976), która ciągle czeka na polskie wydanie. Jako ciekawostkę można jeszcze podać, że dawny komunista Koestler był przez pewien czas członkiem rady patronackiej teoretycznego organu francuskiej Nowej Prawicy „Nouvelle École”.

Z Jidyszlandu pochodziła również, urodzona w Źółkwi, Salcia Landmann (1911 – 2002), historyk idei i filozof, uczennica Jaspersa. Doktorat Phänomenologie und Ontologie. Husserl, Scheler, Heidegger zrobiła w 1939 roku na uniwersytecie w Zurychu. W przeciwieństwie do Schlamma czy innych wspomnianych wyżej panów, nigdy miała nic, ale to absolutnie nic wspólnego z radykalną lewicą. Duchowo zakorzeniona w galicyjskim Ostjudentum, czuła się obywatelką świata, który na zawsze przestał istnieć. W całym jej życiu widać nostalgię za dawną monarchią austro-węgierską, która pozostała jej „wewnętrzną ojczyzną”. Nawet w podeszłym wieku mówiła o niej „moja Galicja” (Moja Galicja”. Kraj za Karpatami to tytuł jednej z jej książek); w jej domu w szwajcarskim St. Gallen wisiał w salonie portret cesarza Franciszka Józefa. Duża część jej twórczości to „ciche rekwiem na przepadły świat wschodnio-żydowskiej kultury, melancholijna reminiscencja o jego szczególnie typowych formach wyrazu” jak jidysz i literatura pisana w tym języku, żydowska kuchnia, żydowski humor (dowcipy, anegdoty, przysłowia i mądrości).

W 1960 roku opublikowała Dowcip żydowski. Socjologia i zbiór (Der jüdische Witz. Soziologie Sammlung und Soziologie), który stał się bestsellerem (w 1999 roku w Polsce ukazał się wybór z tego tomu w tłumaczeniu Roberta Stillera pt. Śmiech po żydowsku, czyli wczorajszy i dzisiejszy świat w dowcipach i dykteryjkach żydowskich). Ten dowcip odchodził nieodwołalnie w przeszłość wraz formacją religijno-kulturalną, w ramach której powstał i funkcjonował. Pesymistką była Landmann także, gdy chodzi o jidysz. W książce Jidysz. Przygoda pewnego języka (Jiddisch – Das Abenteuer einer Sprache , Olten 1962) potraktowała go jako umierający idiom, który przetrwał jedynie w rezerwatach np. w środowiska Żydów ortodoksyjnych, którzy na co dzień mówią w jidysz, żeby nie profanować świętego języka Pisma. Było wielką tragedią, że Mojżesz Mendelssohn (1729-1786) określił jidysz jako żargon i apelował do Żydów, aby go porzucili – to pod jego wpływem wykształceni Żydzi wschodni poczęli rugować swój ojczysty język.

Landmann była nie tylko kronikarką historii kulturalnej Jidyszlandu, podejmowała również ogólniejszą problematykę żydowskiej historii, żydowskich tradycji ideowych, religijnych i politycznych, prostując wiele stereotypów, nieporozumień i uprzedzeń wokół nich narosłych. Specjalizowała się w łamaniu konsensu, lubiła prowokować i bulwersować. Nie uznawała żadnych tabu – wyznała kiedyś, że czy chce tego czy nie, stale, niejako automatycznie coś pcha ją do detabuizowania stabuizowanych pojęć i tematów. Atakowana z różnych stron, jedynie prywatnie wyrażała łagodne niezadowolenie: „Co robić, gdy na widoku publicznym ugryzie cię pchła? Podrapać się czy nie podrapać? I to i to nieprzyjemne”.

Z pewnością prowokacją była jej książka Żydzi jako rasa. Naród pośród narodów (Die Juden als Rasse. Das Volk unter den Völkern, Olten 1967). Już we wstępie dość wyzywająco napisała: „Nie narodowy socjalista, nawet nie tzw. Aryjczyk, ale żydowsko-angielski mąż stanu Disraeli ukuł powiedzenie «Kwestia rasowa jest kluczem do historii świata». Odnosi się to do wszystkich narodów. Odnosi się – jak jeszcze pokażemy – zwłaszcza do Żydów”. Powiedzenie Disraelego umieściła zresztą jako motto książki, w której wiele jest dość karkołomnych teorii i osobliwych argumentacji a także „wyostrzonych założeń, zradykalizowanych hipotez, zgeneralizowanych twierdzeń”, które odnotował Hans-Joachim Schoeps w recenzji z innej książki Landmann Wieczny Żyd (Der ewige Jude, München 1974). Jednak to właśnie nadawało jej twórczości niepowtarzalny smak. Dodajmy, że wspomnianą recenzję opublikował Schoeps na łamach założonego przez siebie czasopisma „Zeitschrift für Religions- und Geistesgeschichte”, do którego  pisała też  Landmann . Jak widać żydowskie niezależne umysły odnajdywały się i przyciągały. Żydzi jako rasa to książka poświęcona nie tylko składowi rasowemu narodu żydowskiego, ale także, mającym z nim związek, zjawiskom religijnym, kulturalnym i społecznym. Znajdziemy w niej omówienie licznych wewnątrzżydowskich polemik i kontrowersji, jak również wiele ciekawostek i zaskakujących opinii np., że Franz Kafka wykazuje cechy beduińskich Żydów. Według Landmann w całym jego dziele w ogóle nie występują kolory (!) Albo inna , chyba jednak nieco krzywdząca, ocena: „W dziedzinie literatury amerykańscy Żydzi wydali jedynie drugorzędne talenty”. W sumie książka jest sympatycznym miszmaszem przeznaczonym dla szerokiego kręgu nie-żydowskich czytelników.

Wiele uwagi poświęciła Landmann żydowskiemu mesjanizmowi i pseudomesjanizmowi; „hispisowski mesjanizm” Herberta Marcusego i jego filozofię popędów wywodziła od seksualnego mesjanizmu Sabbataja Cwi i Jakuba Franka. Dowodziła, że głoszona przez niektórych biblijnych proroków „mesjańska wiara w «nową ziemię», wolną od niesprawiedliwości i cierpienia, która obecnie w zsekularyzowanych wariantach jak widmo krąży po całym świecie , i która być może ukręci już niedługo kark zachodniemu światu, jest czysto żydowskiego pochodzenia. (…) To , że Żydzi ze swojej politycznej i duchowej opresji takie wyjście znaleźli, można ewentualnie zrozumieć. Alternatywą byłby upadek i samolikwidacja. Jednak fakt, że także ateiści pośród Żydów do dziś wydają na świat ciągle nowe eschatologiczne wizje, sami się nabierają na te bajdy i – z zadziwiającym powodzeniem- przekazują je dalej nie-żydowskiemu otoczeniu – to nie jedyna z nierozwiązywalnych zagadek wokół narodu żydowskiego. Tak czy inaczej, nie da się zaprzeczyć, że pierwotnie to Żydzi byli tymi, którzy tego rodzaju koncepcje wnieśli do zachodniego myślenia. (…) Weźmy takiego Karola Marksa, który opowiada się – nie znając go i nie rozpoznając go jako takim – za beduińskim nomadycznym komunizmem Prahebrajczyków. Na tej podstawie tworzy on, zawartą w grubych, nieczytelnych księgach, najgłupszą na świecie koncepcję ekonomiczną, o której z góry wiadomo , że musi upaść, powodując wyłącznie nędzę i terror, i «sprzedaje» ten, już na pierwszy rzut oka rozpoznawalny jako katastrofalny, program sporej części całego świata jako receptę na uzdrowienie. (…) Jak nie-Żydzi, którzy, w przeciwieństwie do Żydów, nie mają żadnego powodu, aby – z wiecznego strachu przed coraz to nowymi katastrofami – szukać ratunku w takich absurdalnych gorączkowych zwidach, mogą podążać za tego typu śmiercionośnymi bredniami – oto zagadka nad zagadkami”.

Marksizm i jego wszystkie odmiany uważała Salcia Landmann za źródło wszelakiego zła, za przejaw autodestrukcyjnych tendencji zyskujących przewagę na Zachodzie. Książkę Marksizm i wiśnie (Marxismus und Sauerkirschen, Wiesbaden 1979) poświęciła problemom trapiącym świat zachodni, umieszczając je w szerszym kontekście historycznym i kulturowo-antropologicznym. Wyraża w niej głęboki niepokój w obliczu zmian zachodzących w krajobrazie duchowym, kulturalnym i politycznym Zachodu, które określa jako samobójstwo na raty. Świadectwem tych samobójczych tendencji jest zachowanie „lewicowo-liberalnego” establishmentu, który tchórzliwie podlizuje się, zawsze gotowym do mordu, politycznym kryminalistom w rodzaju bandy Baader-Meinhof. Mnożą się ataki na wolną gospodarkę rynkową, państwo dobrobytu zamieniono w państwo opiekuńcze, tzw. wolny świat ma utrzymywać Trzeci Świat (Landmann sprzeciwiała się też masowej imigracji), dobrowolnie, bez żadnego przymusu z zewnątrz, coraz więcej dziedzin życia społecznego i instytucji ulega zglajchszaltowaniu w duchu (neo)marksistowskim, coraz powszechniejsza staje się lewicowa indoktrynacja w mediach, zakres obowiązywania wolności i rozumu z każdym dniem zmniejsza się, cała rewolucja obyczajowa to odrzucenie wstydu i zahamowań, przejęcie obyczajów miejskiego lumpenproletariatu.

Landmann pokazuje marsz pokolenia 68 przez instytucje, opisuje jak polityka, pedagogika, szkolnictwo wyższe, sztuka, religia, psychologia, gospodarka, literatura, wymiar sprawiedliwości, edukacja i inne dziedziny życia społecznego i osobistego są infiltrowane, penetrowane i podbijane – najpierw duchowo i językowo – przez wrogów wolności występujących otwarcie lub pod maskami demokratycznego socjalizmu czy „lewicowego liberalizmu”, mającego niewiele wspólnego z tym, co kiedyś nazywano liberalizmem, a za to wiele z marksizmem. Ze szczególną pasją krytykuje Landmann lewicowe reformy systemu edukacji i towarzyszące im pedagogiczne eksperymenty, których celem jest niszczenie, pod płaszczykiem „kreatywności” i nowoczesnego („antyautorytarnego”) wychowania, tradycyjnych szkół podstawowych i gimnazjów. Jednocześnie uniwersytety przestają być miejscami, gdzie zdobywa się wiedzę i prowadzi badania naukowe, ale przekształcają się w komórki marksistowskiej, neomarksistowskiej i anarchistycznej indoktrynacji. I to wszystko na koszt ludzi pracy.

Nie stroniła Salcia Landmann od ostrych polemicznych wypadów na aktualne tematy. Kiedy wiosną 1982 roku w Bernie wybuchły tumulty z udziałem lewicowej młodzieży, napisała dla serii wydawanej przez konserwatywne pismo „Schweizerzeit” broszurę Niepokoje młodzieży. Przyczyny i skutki (Jugendunruhen. Ursachen und Folgen, Flaach 1983). Owa zbuntowana młodzież to – wedle opinii Landmann – niedouczony motłoch, hordy krzykaczy o niskim poziomie inteligencji, stanowiący w społeczeństwie ognisko choroby, które należy usunąć; ci niezdolni do racjonalnej dyskusji wałkonie, którym nie chce się ani uczyć, ani pracować, chcą się jedynie wałęsać, wyżywać seksualnie i konsumować dragi, ale nie chcą ponosić tego konsekwencji i cicho skonać w jakimś brudnym zaułku.

Sympatia Salci Landmann do konserwatywnej prawicy wyrażała się we współpracy z konserwatywnymi czasopismami i inicjatywami wydawniczymi. W znaczącej dla powojennego konserwatyzmu niemieckiego książce zbiorowej Rekonstrukcja konserwatyzmu (Rekonstruktion des Konservatismus, Freiburg 1972) zredagowanej przez Gerda-Klausa Kaltenbrunnera zamieściła obszerny esej o konserwatyzmie i rewolucyjności Żydów, poruszając w nim takie problemy jak: rewolucja i tradycja w Biblii, rewolucyjne nurty w konserwatywnym przebraniu, konserwatyzm Żydów oderwanych od tradycji, Żydzi narodowo-niemieccy, konserwatywne rysy syjonizmu. Od pierwszej połowy lat 70. XX w. pisywała do czołowego pisma konserwatywnej prawicy niemieckiej „Criticón”. W „Criticónie”, dzieliła łamy z Erikiem von Kuehnelt-Leddihnem – w pewnym sensie stanowiła żydowski odpowiednik tego katolickiego reakcjonisty – oraz swoim szwajcarskim krajanem i dobrym znajomym Arminem Mohlerem. Pisząc tekst do księgi pamiątkowej z okazji jego 75. rocznicy urodzin, znalazła się w towarzystwie takich reprezentantów prawicy jak Robert Hepp, Alain de Benoist czy Karlheinz Weißmann. W latach 1994-1996 pisywała regularnie do niemieckiego konserwatywnego tygodnika „Junge Freiheit”, który przez pewien czas „monitorowała” policja polityczna. Kilka artykułów opublikowała też w konserwatywno-narodowym miesięczniku „Staatsbriefe” redagowanym przez Hansa-Dietricha Sandera w Monachium, zatem w piśmie, które niemiecka policja polityczna zaklasyfikowała jako „skrajnie prawicowe”, a lewicowe media po prostu jako „faszystowskie”.

W Jidyszlandzie, w Wiszniewie (obecnie Białoruś), przyszedł na świat także Nahum Goldmann (1895-1982) . Jednak żadnym lewicowo-radykalnym pokusom nie uległ, ponieważ „od urodzenia” był syjonistą. Ten wybitny działacz syjonistyczny, reprezentant Agencji Żydowskiej przy Lidze Narodów, współzałożyciel i przewodniczący Światowego Kongresu Żydów w latach 1947 – 1977, prezes Światowej Organizacji Syjonistycznej w latach 1956 – 1968 (żartowano, że w razie tarć pomiędzy oboma organizacjami Goldmann z ŚKŹ negocjuje z Goldmanem z ŚOS), nazywany niekiedy „Królem diaspory” odegrał istotną rolę w powstaniu państwa Izrael, skutecznie lobbując w establishmencie amerykańskim. Pośredniczył pomiędzy Ben Gurionem i Adenauerem. Założyciel (w 1951 r.) i przewodniczący Conference on Jewish Material Claims against Germany – z jej ramienia brał udział w negocjacjach z Niemcami w sprawie odszkodowań.

Cechował go pragmatyzm i polityczny realizm. Jego zasadami były: nie iść na konfrontację, uprawiać dyplomację bez hałasu, rozmawiać z każdym, jeśli jest to konieczne dla realizacji interesów narodowych i państwowych. Jeśli odnosił sukcesy, to dlatego , że jak powiedział w jednym z wywiadów: „Nie jestem uparty, nie jestem fanatykiem, jestem elastyczny, rozumiem punkt widzenia drugiego człowieka, jestem tolerancyjny, a to jest nie jest żydowski charakter”.

Był człowiekiem dużego formatu, o niekonwencjonalnej osobowości , wysokiej inteligencji, rozwiniętej zdolności do autorefleksji i własnego niezależnego sądu. Polityków izraelskich pouczał że „Biblia nie jest poradnikiem polityki”. Ponieważ zdarzało mu się działać na własną rękę, bez konsultowania się z innymi, wrogowie przypinali mu często łatkę „awanturnika” i politycznego amatora. Był krytyczny wobec polityki Izraela i lansował własne koncepcje, czym irytował polityków izraelskich np. kiedy w 1960 roku zasugerował, żeby Eichmanna sądził trybunał międzynarodowy. Miał dobre relacje z Benem Gurionem, Mosze Dajanem i Abbą Ebanem, natomiast złe z Goldą Meir, która wyraziła się, że „nie pozostało w nim ani odrobiny syjonisty”. Mawiano o nim, że jest członkiem żydowskiego establishmentu znajdującym się jednocześnie w opozycji doń.

Nigdy nie osiedlił się w Izraelu i miał też, co oczywiste, diametralnie odmienne poglądy niż Koestler czy Schlamm na temat roli i racji istnienia diaspory po powstaniu Izraela. Z pewnością traktował je jako przejaw braku realizmu politycznego, skrajnej naiwności politycznej lub nieodpowiedzialnego kompletnie oderwanego od rzeczywistości marzycielstwa. Jego zdaniem powstanie państwa Izrael bynajmniej nie oznacza, iż wszyscy Żydzi muszą tam zamieszkać. Byłoby to wręcz niepożądane, ponieważ Izrael i diaspora zależą od siebie nawzajem, życie żydowskie rozgrywa się zarówno w Izraelu, jak i w diasporze i gdyby diaspora przestała interesować się Izraelem, to przestałby istnieć gospodarczo i politycznie. Poza tym, gdyby Arabowie zwyciężyli Izrael, to tamtejszym Żydom mogłaby zagrozić fizyczna zagłada. Dlatego dobrze jest, że nie wszyscy Żydzi żyją w Izraelu. Istnienie Izraela jest konieczne, żeby służył jako schronienie dla Żydów z diaspory, w momencie gdyby im z kolei groziło jakieś wielkie niebezpieczeństwo. Ale musi też istnieć diaspora, jako gwarancja, że Żydzi przetrwają, nawet wówczas, gdyby nowej zagłady chcieli dokonać Arabowie. Przypomnijmy tutaj , że filozof Leo Strauss uważał, iż państwo Izrael nie oznacza zakończenia diaspory, lecz stanowi po prostu jej część.

Jako dwudziestolatek Goldmann ogłosił kilka artykułów prasowych o mocno patriotycznym wydźwięku, które tak bardzo przypadły do gustu propagandystom z MSZ, że w 1915 roku w serii „Der Deutsche Krieg” wydali broszurę Goldmanna zatytułowaną Duch militaryzmu (Der Geist des Militarismus). W nocie od wydawcy można przeczytać: „Autor we wczesnej młodości przybył do Niemiec, stał się tak dobrym Niemcem w swoim myśleniu i odczuwaniu, że mógł napisać dla Niemiec tę piękną broszurę”. Trzeba przyznać, że jej poziom jest – mimo iż służyła celom propagandowym – bardzo wysoki. Goldmann nawiązuje do hasła wrogów o „walce przeciwko niemieckiemu militaryzmowi”, reinterpretując pomysłowo samo pojęcie „militaryzmu” – idzie bowiem nie o wojowniczość, lecz o ducha militaryzmu i jego zasady. Zawiera on zarówno pierwiastek egalitarny, jak i arystokratyczny (hierarchiczny). Dla „ducha militaryzmu” podstawą równości nie są prawa człowieka, lecz wspólne obowiązki, z tego wynika jego etyczny, konserwatywny charakter. Jeśli za „ducha militaryzmu” uznajemy ideę obowiązku, poczucie godności oraz zasadę organicznej całości społecznej, to wówczas dostrzeżemy, że jest on obecny u Goethego, Schillera, Schellinga, Lessinga, Hegla, Herdera, Novalisa, Marxa, Fichtego. O ile – pisał Goldmann – „citoyen rewolucji francuskiej stał się żywym teorematem Contrat Sociale, to pruskiego feldfebla można słusznie określić jako spersonifikowany imperatyw kategoryczny Kanta”. To właśnie duch militaryzmu urzeczywistni ideę pokoju, ponieważ wojna jako anarchia stoi w sprzeczności z jego wszystkimi głównymi zasadami i ideami. W tej wojnie zniszczeniu ulega dawny system społeczny, już w wielkim zakresie podminowany przez kapitalizm i demokrację, dwie siły, które wykonały pracę negatywną; dzieła zniszczenia dopełni duch militaryzmu, a na gruzach dawnego porządku powstanie nowy hierarchiczny system, idea organizmu i organizacji zatryumfuje nad wewnętrzną anarchią i dezorganizacją społeczną. Brzmi to trochę jak publicystyka braci Jüngerów z lat 20. i każe się zastanowić, czy Goldmann nie był czasem prekursorem niemieckiej Konserwatywnej Rewolucji.

O sobie, swoim życiu, działalności, poglądach politycznych i swoich rodakach opowiada Goldmann w Żydowskim paradoksie, wywiadzie-rzece przeprowadzonym przez Léona Abramowicza i wydanym w 1976 roku we Francji (korzystałem z trzeciego wydania niemieckiego Das jüdische Paradox. Zionismus und Judentum nach Hitler, Köln-Frankfurt/M 1988). Znajdziemy tu masę kapitalnych anegdot, niezwykle trafnych obserwacji ludzkich charakterów, przenikliwych ocen polityków i wydarzeń politycznych, wiele ciekawostek z kuchni wielkiej polityki – Goldmann spotykał się m.in. z Mussolinim, Ciano, Litwinowem, Barthou, Benešem, Churchillem, Rooseveltem, Dobryninem, sekretarzem stanu Eugenio Pacellim, papieżem Pawłem VI, Kissingerem i wieloma innymi osobistościami . Niektórych znajomości pewnie by żałował: „Jednym z moich przyjaciół jest Roger Garaudy, którego odwagę i niezależność myślenia bardzo wysoko cenię”. Tak, tak, ten sam Garaudy, prześladowany sądownie we Francji w latach 90. za poglądy głoszone w Mitach założycielskich polityki izraelskiej.

Bardzo zabawne są opisy intryg politycznych, na przykład podczas pewnego zjazdu syjonistycznego Goldmann najpierw wykorzystał rewizjonistów Źabotyńskiego, żeby „wykiwać” Chaima Weizmanna, a potem na tym samym posiedzeniu zmienił front o 180 stopni, aby zablokować rewizjonistów, czego ci mu nigdy nie wybaczyli. Pewnego razu wraz z Weizmannem odwiedzili biuro Foreign Policy Association w Genewie, kierowane przez amerykańskiego dyplomatę Jamesa McDonalda, człowieka poczciwego i niewiele rozumiejącego ze skomplikowanych spraw Palestyny. Po zakończeniu wizyty Goldmann mówi do Weizmanna (w tamtym czasie przebojem kinowym był Sunny Boy): „od tej pory będziemy na niego mówić Sunny Goy”. I to przezwisko do Amerykanina przylgnęło.

W okresie mandatu brytyjskiego w Palestynie spotkał się z pewnym ministrem rządu brytyjskiego, któremu bardzo logicznie uargumentował słuszność swojego stanowiska. Na to minister: „Drogi panie Goldmann, chętnie przyznam, że ma pan logikę po swojej stronie, ale my mamy imperium; gdybyśmy kierowali się pańską logiką, nigdy byśmy go nie mieli”. Tak uczyłem się, mówi Goldmann, że czym innym są logiczne argumenty, a czym innym realia władzy; ani posiadanie po swojej stronie racjonalnych argumentów, ani racja moralna, nie są tym samym, co polityczne zwycięstwo.

Anegdoty, riposty, bon moty, przykłady tego, „jak zarabia się miliony opowiadając historyjki”, są u Goldmanna przepyszne, dlatego też jesteśmy skłonni wybaczyć mu patetyczne deklamacje typu: „Stoimy z boku, jesteśmy izolowani od innych a jednocześnie jesteśmy wybrani do tego, aby wypełnić misję dotyczącą całego świata, mianowicie być sługami ludzkości”. Nawet specjalnie nie irytuje dość rutynowe granie kartą martyrologiczną – „dwa tysiące lat cierpień narodu żydowskiego” . Niestety, zdarza się u niego brak szacunku dla historycznych szczegółów. Pisze np., że w Rumunii w 1935 roku istniała faszystowska organizacja Źelazna Ręka, której przywódcą był historyk i pisarz Octavian Goga- Goldmann z Czarnej Ręki i Źelaznej Gwardii zrobił Źelazną Rękę, a Gogę pomylił z Codreanu. W innym miejscu czytamy: „Kiedy w 1946 roku brałem udział w negocjacjach w Paryżu, dowiedziałem się z gazet, że w jednym z polskich miast portowych doszło do straszliwego pogromu”. Nie dowiadujemy się, czy chodziło o Gdańsk czy Gdynię. Wrażenie całkowitego zmyślenia wywołuje też treść jego rozmowy z ministrem Beckiem, którego przedstawia jako czołowego w Polsce wroga Żydów. Beck miał go mianowicie poinformować, że rząd planuje wprowadzenie ustaw analogicznych do ustaw norymberskich. Co ciekawe Beckiem kierowały względy czysto pragmatyczne: według niego (podajemy za Goldmannem) prześladowania Żydów spowodowały, że międzynarodowe organizacje żydowskie zaczęły przesyłać do Niemiec duże sumy pieniędzy. My także, oświadczył Beck, pilnie potrzebujemy dewiz. A ponieważ w Polsce jest kilka razy więcej Żydów niż w Niemczech, to i sumy przesyłane do Polski będę kilkakrotnie wyższe. Pomyślmy teraz: Beck realizuje swój – znany nam z relacji Goldmanna – plan, wartki strumień dolarów zaczyna płynąć do Polski, rząd wydaje je na armaty, samoloty i czołgi, dzięki czemu we wrześniu 1939 roku rozbijamy Hitlera w puch; II wojna światowa nie wybucha. Co za historia!

Poniżej garść uwag, myśli i spostrzeżeń z Żydowskiego paradoksu:

Uważam, że masy są głupie. Jedną z najlepszych książek na ten temat jest Psychologia tłumu francuskiego socjologa Gustawa Le Bona. Ukazała się pod koniec XIX. wieku; czytałem ją wielokrotnie.

 Z natury nienawidzę policji, wszechobecności rządu, absolutyzmu państwa. Marzę o tym, aby żyć w społeczeństwie, w którym państwo zostałoby zniesione.

 Dyplomacja: sztuka jak najdłuższego zwlekania z podjęciem nieuchronnej decyzji.

 Zawsze byłem zdania, że najlepszym momentem nawiązania kontaktu z rewolucjonistami, jest czas, kiedy siedzą w więzieniu; później, kiedy są u władzy, nigdy nie zapominają o tych, którzy odwiedzili ich w najczarniejszych godzinach.

 Nie przesadzam, życie żydowskie składa się z dwóch elementów: zbiórek pieniędzy i protestowania.

 Jeden z wielkich cudów żydowskiej psychologii, który wyjaśnia nadzwyczajne przetrwanie naszego narodu mimo dwutysiącletniego rozproszenia, polegał na wytworzeniu absolutnie genialnego mechanizmu obronnego, pomagającego znieść położenie polityczno-gospodarcze, prześladowania i emigrację. Ten mechanizm można wyjaśnić w kilku słowach: Żydzi uważali swoich dręczycieli za poślednią rasę (minderwertige Rasse).

 Żydzi są rewolucjonistami dla innych narodów, ale nie dla siebie samych.

 Słabością Izraelczyków jest przekonanie, że cały świat kręci się wokół nich.

 Wrzody żołądka to typowa żydowska choroba. Żydzi są cały czas rozdrażnieni, podenerwowani, rozemocjonowani. Ich dyskusje są zawsze przesadzone.

 Jest często rzeczą trudną dojść do kompromisu z żydowskimi dyplomatami, ponieważ nawet nie słuchają pytań zadawanych im przez rozmówców.

 [Adenauer] wymawiał słowo „intelektualiści” dokładnie tak, jakby mówił „kryminaliści”, tak bardzo ich nienawidził.

 W Izraelu każdy wstępniak traktuje się niczym objawienie.

 Tylko pół-żartem powiedziałem kiedyś, że władza amerykańskich Żydów opiera się na trzech czynnikach: multimilionerach, którzy dają pieniądze i niczego nie rozumieją, kobietach, nie mających nic do roboty poza „polityką” oraz zbyt wysoko opłacanych funkcjonariuszach.

 Jak na razie Żydom nie udaje się brać życzeń przeciwników tak samo poważnie jak swoich własnych. Izraelski dyplomata składa wizytę jakiemuś szefowi rządu i objaśnia mu co jest dobre dla Żydów, ale zupełnie nie bierze pod uwagę tego, że jego interlokutor także ma jakieś życzenia.

 Ben Gurion latami mnie naciskał , żebym się osiedlił w Izraelu i zorganizował opozycję przeciwko niemu. „Dzisiaj” – mówił – „rządzę praktycznie jak dyktator. Kiedy stworzysz opozycję, będę cię zwalczał i – mam nadzieję – zwyciężę, ale wtedy w Izraelu będzie przynajmniej istnieć prawdziwa demokracja”.

 Należy także podkreślić, że historycznie rzecz biorąc getto jest żydowskim wynalazkiem. Fałszywą jest teza, że to goje zmusili Żydów, aby oddzielili się od reszty społeczeństwa. Kiedy chrześcijanie usankcjonowali istnienie gett, Żydzi już w nich żyli.

 Mam wątpliwości co do psychoanalizy. Nie znoszę, kiedy się grzebie w najintymniejszych myślach, nieważne, świadomych czy nieświadomych.

 Powinno się dążyć do tego, aby teoretycznie, ideologicznie i praktycznie dowartościować naród kosztem państwa. Wyłącznie narody, nie państwa, tworzą cywilizację.

 Jest hebrajskie powiedzenie: „Czy się stanie za sprawą miłości do Mordechaja, czy za sprawą nienawiści do Hamana, najważniejsze, żeby w ogóle się stało”.

 Z moich doświadczeń wynika, że ludzie, których jakoś obciążała narodowosocjalistyczna przeszłość, byli najłatwiejszymi partnerami do rozmów.

 Nie jest możliwe, żeby nowoczesna demokracja nie była skorumpowana.

 Masada to pogański, w istocie rzeczy antyżydowski ideał.

 Żydzi nie mają wyczucia proporcji.

 Arabowie mają taką samą pamięć historyczną jak Żydzi. Rasa semicka jest bardzo zawzięta i niczego nie zapomina.

Goldmann utrzymywał, że Żydzi to najbardziej nonkonformistyczny naród na świecie, zawsze odrzucający wyobrażenia większości, wśród których żyją. Jednakże prawdziwy nonkonformizm to przeciwstawienie się wyobrażeniom dominującym we własnej grupie tak jak czynił Hans-Joachim Schoeps (zob. jego portret na tej stronie) czy wspomniany na początku współczesny żydowski dysydent Szlomo Sand (jego rodzice pochodzili z Jidyszlandu). Do tych autentycznych żydowskich nonkonformistów należy, urodzony w Izraelu w 1963 roku (jego ojciec pochodził z Jidyszlandu, dziadek był jednym z dowódców terrorystycznego Irgunu), znany kompozytor i saksofonista Gilad Atzmon. 10 lat temu Wydawnictwo Czarne wydało jego powieść Moja jedna jedyna miłość, ale jak na razie polski czytelnik nie miał okazji zapoznać się z jego publicystyką polityczną: The Wandering Who? A Study of Jewish Identity Politics (London 2011) oraz Being in Time. A Postpolitical Manifesto (London 2017).

Atzmon w 1984 roku wyemigrował z Izraela, gdzie służył w armii biorąc udział w wojnie w Libanie w 1982 roku – Izrael to według niego spartańskie społeczeństwo przeniknięte militarnym duchem pruskim. Obecnie nie definiuje się jako Żyd, lecz jako ex-Żyd, post-Żyd, „dumny, nienawidzący się Żyd” ewentualnie „mówiący po hebrajsku Palestyńczyk” – pozycja wielce oryginalna, dająca unikalną perspektywę poznawczą i ideową. W swoich dwóch niewielkich objętościowo, ale dostarczających wiele materiału do przemyśleń, książkach rozkrawa po szwach i nicuje żydowską politykę tożsamości, której celem jest utrzymanie za wszelką cenę tożsamości narodowej i zapobieżenie asymilacji. Wszystko inne temu celowi jest podporządkowane. Typowym elementem polityki tożsamości była np. koszerność, której funkcja polegała na niedpuszczeniu do wspólnego jadania z gojami, a w efekcie podtrzymaniu separacji i odrębności. Atzmon uczy też właściwego rozumienia sloganów typu „szalom” – to nie „pokój”, ale „bezpieczeństwo dla Żydów w Izraelu”. „Bezpieczeństwo” wiąże się ściśle z wytwarzanym poczuciem, czającego się w przyszłości, zagrożenia zagładą. Ten „syndrom stresu przedurazowego”  pozwala lepiej zrozumieć zachowania Żydów

Żydowska polityki tożsamości opiera się, wedle Atzmona, na zasadzie „przemawiaj uniwersalistycznie (szalom), myśl plemiennie (nasze bezpieczeństwo)”. Uniwersalne wartości są opakowaniem partykularnych wartości plemiennych. W imię uniwersalnych wartości krytykuje się np. rasowe generalizacje i esencjalistyczne stygmatyzowanie, ale nie wówczas, gdy mają pozytywny wydźwięk w odniesieniu do własnej grupy narodowej. Czasami plemienna perspektywa nie pozwala zauważyć tego, co na wyciągnięcie ręki np. opis rodziny i roli kobiety u Wilhelma Reicha, znanego krytyka i demaskatora patriarchalnej rodziny i roli kobiety jako „maszyny do rodzenia” o wiele bardziej pasuje do tradycyjnej ortodoksyjnej rodziny żydowskiej niż niemieckiej, francuskiej, włoskiej czy hiszpańskiej, a jednak Reich skupia się na tych drugich. Inny wątek analizowany przez Atzmona to „religia Holocaustu”, której powstanie jako pierwszy, już w latach 70. zeszłego wieku, zaobserwował Jeszajahu Leibowic, a w 1987 roku Adi Ophir opisał proces „kanonizowania Holocaustu”. Według Atzmona w tej nowej religii Auschwitz to „Mekka żydowskiego cierpienia” a w miejsce starego Jahwe stanął „Żyd”, którego czczą jej wyznawcy.

Ponieważ, jak zauważa Atzmon, wszystko podporządkowane jest polityce tożsamości, to „z żydowskiej perspektywy politycznej historia nie podlega analizie z punktu widzenia naukowej metodologii, historia wykracza poza metodologię, faktyczność czy wiarygodność (…) żydowska historia jest fantazmatyczną a jednak użyteczną opowieścią mającą służyć tylko jednemu narodowi”. W żydowskim „wyspiarskim” świecie intelektualnym, „najpierw decyduje się, jaka powinna być nauka moralna a następnie wymyśla się «przeszłość», która do niej pasuje”. W tym kontekście Atzmon na nowo konstruuje opozycję pomiędzy „ateńczykami” a „jerozolimczykami” – ci pierwsi stoją na straży prawdy, ci drudzy – na straży dyskursu.

Teolog Marc H. Ellis umieścił Atzmona w nurcie duchowym reprezentowanym w przeszłości przez żydowskich proroków. Czy ta rekomendacja przekona Wydawnictwo Czarne do umieszczenia w swoim programie którejś z dwu jego wymienionych wyżej książek? Oby. Dlaczego bowiem polski czytelnik miałby zostać pozbawiony szansy zapoznania się z, przedstawioną w Being in Time, bardzo, ale to bardzo kontrowersyjną, „teorią żydowskiej elity kognitywnej”?

Tomasz Gabiś

Pierwodruk: „Arcana” nr 139-140 (styczeń-kwiecień 2018)

Za: TomaszGabis.pl (10.31.18) | http://www.tomaszgabis.pl/2018/10/31/zydowscy-dysydenci-schlamm-landmann-goldmann-atzmon/

Skip to content