Aktualizacja strony została wstrzymana

Dziwna niechęć do dobrych i nowych wiadomości – Grzegorz Kucharczyk

Ostatecznie chodzi o rozbicie chrześcijaństwa na dwa rodzaje. Jedno dla nielicznych „rygorystów” i drugie dla „średniaków”, które utrzymuje, że Boża łaska nie jest w stanie trwale przemienić ludzkiego życia.

Jak to się stało, że chrześcijaństwo w końcu podbiło Imperium Romanum, że w stolicy cezarów zasiedli jako Namiestnicy Chrystusa kolejni Następcy św. Piotra? I znowu człowiek łapie się na zawstydzającej myśli, że trzeba tłumaczyć „rzeczy oczywiste”. No, ale taka specyfika czasów, w których żyjemy, czyli epoki „duchowego zamętu i chaosu” – jak nazwał naszą rzeczywistość św. Jan Paweł II w 1997 roku (przemówienie do przedstawicieli zgromadzeń zakonnych w Częstochowie).

Co więc sprawiło, że tysiące ludzi ze śpiewem i modlitwą na ustach szli na okrutną śmierć w rzymskich amfiteatrach, w których raczej nie zasiadał życzliwy tłum z rodzaju powieściowej zgrai domagającej się łaski dla Ligii i Winicjusza? Czy zadecydował o tym zespół przemian społeczno – gospodarczych we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego, które zachodziły od momentu wstąpienia na tron cesarzy z dynastii juliańsko-klaudyjskiej – jak możemy przeczytać w „uczonych” opracowaniach dziejów cesarstwa rzymskiego pierwszych wiekó? Jak to się stało, że Kościół rozszerzył się tak szybko od Judei i Samarii po Galię i Brytanię? Czy sprawiły to solidne, rzymskie drogi albo sieć diaspory żydowskiej rozsianej we wszystkich prowincjach imperium?

Odważmy się jednak na zawstydzająco prostą odpowiedź, że podobnie jak tym, co zadecydowało o powodzeniu pierwszej wyprawy krzyżowej pod koniec jedenastego wieku i o trwaniu ruchu krucjatowego przez kolejnych dwieście lat, tak i tym, co zadecydowało o zwycięstwie chrześcijaństwa w i nad Imperium Romanum była żywa wiara (wiara na serio) tysięcy i tysięcy ludzi wszelkich stanów, wiara w Dobrą Nowinę.

Gilbert Chesterton trafnie – jak to on – zauważył kiedyś, że „problem z Ewangelią (Dobrą Nowiną) dzisiaj jest taki, że dla wielu ludzi nie jest ona ani dobra, ani nie jest nowiną”. Wielki Anglik pisał te słowa na początku dwudziestego wieku. Od tego czasu minęło niemal sto lat, a problem opisany przez autora „Ortodoksji” tylko się nasilił. Warto więc spojrzeć na pierwszych chrześcijan, na ich zwycięstwo contra mundum, by starać się zrozumieć ten niezwykły smak Dobrej Nowiny.

Dobra i nowa wiadomość polegała na tym, że śmierć jest tylko stanem przejściowym i powrócimy do życia w całości. Także w swoim ciele, które nie będzie wirtualne, ale całkiem w „realu”. Na podobieństwo zmartwychwstałego Zbawiciela, który razem z Apostołami jadł śniadanie, by przekonać ich, że nie jest duchem. Miliony ludzi spoczywający na cmentarzach całego świata powinni więc mieć na swoich grobach napis: „Tu tymczasowo spoczywa…”.

Kolejna dobra i nowa wiadomość polegała na tym, że stanie się tak dzięki odkupieniu nas przez Krew Chrystusa przelaną na Krzyżu. Odkupienie stało się faktem, a przed nami dzieło zbawienia, naszego zbawienia, które jest w zasięgu naszej ręki – o ile będziemy na serio tego chcieli, podążając drogą Bożych przykazań.

Na tym nie kończyły się jednak dobre i nowe wiadomości. Kolejna z nich głosiła bowiem, że Bóg dał ludziom nieomylny „kierunkowskaz” ku zbawieniu w postaci swojego Kościoła, w którym (sakramenty) nieustannie płynie Boża łaska, z którą współpracując osiągniemy zbawienie; nieodwołalną możliwość stworzoną przez Odkupienie, ale do zrealizowania – przez wszystkich, bez różnicy pochodzenia społecznego, miejsca zamieszkania, płci, etc. – na drodze wiary bogatej w uczynki, bo bez nich wiara jest martwa.

No, ale co wtedy, gdy powinie się noga, gdy także po chrzcie popadniemy w grzechy? Kolejna dobra i nowa wiadomość mówiła, że podejmując w swoim sumieniu otwartym na nauczanie Kościoła szczerą intencję nawrócenia, wyznając swoje grzechy w sakramentalnej spowiedzi i podejmując pokutę – dzięki Bożemu miłosierdziu, możemy ponownie stanąć na nogi. Człowiek jest istotą o zranionej naturze (grzech pierworodny), ale nie jest zepsuty całkowicie. Ma środki ratunkowe w postaci sakramentów.

Wszak kolejna dobra i nowa wiadomość, absolutny „headline news”, głosił, że Zbawiciel nie jest daleko, nie jest obecny z nami tylko duchem, wspierając nas moralnie z wysokości Bożej chwały. Nie. Absolutny „hit news” dla chrześcijan podbijających imperium w jego amfiteatrach, było to, że Pan jest z nami całkiem fizycznie, w swoim Ciele i w swojej Krwi. W „realu”. Tak, jak realnie (a nie symbolicznie), namacalnie (a nie duchowo) był obecny po Zmartwychwstaniu, tak też realnie, namacalnie jest obecny w Sakramencie Ołtarza. Jako dar, wspaniały królewski dar, a nie jako nasza zasługa, czy jako coś, co nam się należy.

Z tych najważniejszych dobrych i nowych wiadomości płynął katalog kolejnych, które zbiorczo nazywamy cywilizacją chrześcijaństwa (christianitas).

To, że – jak pisał Chesterton na początku dwudziestego wieku, a w naszych czasach jest tylko gorzej – dla wielu ludzi Ewangelia (Dobra Nowina) nie jest ani czymś nowym, ani czymś dobrym, to „zasługa” tych, którym po prostu na jakimś etapie toczonej przez nich walki duchowej (a każdy z nas ma ją w swoim życiu) zagubili wiarę, że to wszystko jest prawdą, że to wszystko jest możliwe. W naszych czasach jest ich cały legion.

Symptomy tego odwracania się od dobrych i nowych wiadomości syntetycznie opisał niedawno na łamach „National Review” Michael B. Dougherty („The case against Pope Francis”, NR, 11. 10. 2018). Krytycznie analizując obecny pontyfikat zauważył on, że „papież [Franciszek] wraz z biskupami [na synodzie o rodzinie – G.K.] zmienili nazwę cudzołożnych drugich małżeństw na „nieregularne związki”, jak gdyby cała sprawa polegała na jakiejś pracy papierkowej, a nie na sakramentalnej rzeczywistości. I zamiast „życia w grzechu”, ludzie żyjący w nowych związkach żyją „według ideału nie w pełni obiektywnego. […] Dodatkowo papież zaproponował, by osądzać tego rodzaju przypadki nie w kategoriach wiary chrześcijańskiej, ale według norm cywilnych. […] Zamiast szukać oznak pokuty, umartwienia i chęci poprawy swojego życia, duszpasterze mają szukać [wedle „Amoris laetitia” – G.K.] oznak „trwałości” w życiu tych, którzy nie są w idealnym stanie”.

Jak zauważa amerykański dziennikarz: „Pod rządami Franciszka Kościół naucza teraz, że Boże przykazania czasami są niemożliwe do wypełnienia i że nawet byłoby czymś okrutnym wzywanie kogoś do ich przestrzegania”. Traktowanie przykazań jako ideałów niemożliwych do spełnienia prowadzi – zauważa Dougherty – do „traktowania naszych grzechów jako niby – cnót”. Stąd biorą się na przykład takie pomysły, jak niedawny kanadyjskich biskupów, udzielania sakramentu Ostatniego Namaszczenia i Wiatyku dla osób świadomie decydujących się na eutanazję.

Współpracownik NR pisze, że „ostatecznie wizja promowana przez Franciszka przedstawia Boga, który nie jest miłosierny, ale pobłażliwy, a nawet leniwy i obojętny. To jest Bóg na podobieństwo rodzica z okresu amerykańskiego baby – boom [lata 50-te XX wieku – G.K.] – mało oczekuje od ciebie i ty niewiele oczekuj od Niego”. Co ważniejsze, „w tej nowej religii zmienia się również pojęcie odkupienia. Zamiast daru od Boga, staje się ono czymś nam należnym”. Nie dokonało się ono jako wyraz Bożej miłości do nas, ale „Chrystus umarł na krzyżu z powodu naszej ludzkiej godności objawionej w naszych niby-cnotach [grzechach], która to godność obliguje Go do tego”. Z takiej mentalności rodzi się traktowanie „komunii świętej jako pucharu uczestnictwa”, należnego każdemu.

Ostatecznie chodzi więc o rozbicie chrześcijaństwa na dwa rodzaje. Jedno dla nielicznych „rygorystów” i drugie dla „średniaków”, które utrzymuje, że Boża łaska nie jest w stanie trwale przemienić ludzkiego życia, nie jest w stanie przezwyciężyć małżeńskich kryzysów, nie jest w stanie pomóc w walce z namiętnościami i pożądliwościami, od których nie uwalnia sakramentalne małżeństwo. Słowem chrześcijaństwo, które nie przyjmuje Dobrej Nowiny, która mówi, że to wszystko jest możliwe, bo ON „zwyciężył świat”. Chrześcijaństwo dla wszystkich, przyjęte na serio przez tych, którzy podbili niegdyś Imperium Romanum.

Grzegorz Kucharczyk

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2018-10-19)

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Oczywiście, że żyjemy w epoce „duchowego zamętu i chaosu”, co powiedział Jan Paweł II, choć nie jest to żadne unikalne ani twórcze stwierdzenie, czy nawet bystra analiza, jaką zwykło się przypisywać temu papieżowi. Co należy jednak koniecznie podkreślić, to niepodważalny fakt, że ten okres duchowego zamętu i chaosu został wprowadzony przez literę i ducha Soboru Watykańskiego II, którego to wychowankiem i czcicielem był tenże Jan Paweł II. I dlatego też został uhonorowany przez posoborowych modernistów mianem „świętego”, czyli bezkompromisowego i fanatycznego czciciela nowej, posoborowej teologii i liturgii.

A Franciszek-Bergoglio? Jest on tylko smutną kontynuacją swoich posoborowych poprzedników. Zdążył dokonać wiele zła, ale ileż jeszcze jest w stanie dokonać!

 


 

Skip to content