Aktualizacja strony została wstrzymana

Platta do Senatu, czyli…

…Dlaczego, jedyny, polonijny kandydat do wyborów senackich stanu Nowy Jork przegrał i kto się z tego cieszy?

Mecenas Sławomir Platta, – przez jednych kochany, szanowany, przez innych nienawidzony i wręcz tępiony – był jedynym kandydatem polonijnej społeczności w  Metropolii Nowojorskiej, który odważył się startować w wyborach do senatu stanu Nowy Jork. Przypomnę, że ostatnim senatorem polskiego pochodzenia był Tom Bartosiewicz. Jego aktywność w senacie przypada na późne lata 80-te minionego stulecia. Znałem go osobiście, znałem całą jego rodzinę, pracowałem w firmie jego ojca, Newel Fuel Oil Company, przyjaźniłem się z jego bratem, Janem, z którym razem prowadziliśmy chór Św. Cecylii przy kościele Św. Stanisława Kostki, na Greenpoincie. Polonia „turystyczna” nie miała zielonego pojęcia, kto to był Tom Bartosiewicz i zupełnie jej to nie obchodziło. Ale dla Polonii „stacjonarnej”, z prawem do głosowania, Tom był bardzo ważną postacią: był Polakiem w amerykańskim senacie. Po jego przedwczesnej śmierci, aż do teraz, do roku 2018 nie było ani jednego Polonusa, który zdecydowałby się na ten karkołomny krok. I nagle pojawił się Sławomir Platta, zdolny prawnik, który zdecydował, że równolegle z kampanią wyborczą będzie walczył o to, aby Pomnik Masakry Katyńskiej w Jersey City, NJ pozostał w miejscu, w którym stoi od ponad 26 lat. Te dwie sprawy (wybory i problem z pomnikiem) zbiegły się niezależnie od siebie.

Sławomir Platta potraktował jedno i drugie bardzo poważnie i wspólnie ze zwolennikami pozostawienia pomnika tam, gdzie stoi odniósł spektakularny sukces, czyli doprowadził do konieczności przeprowadzenia referendum, – coś, czego nie spodziewał się ani burmistrz Jersey City, ani radni z jego urzędu, ani „sygnatariusze” porozumienia z burmistrzem, czyli konsul Gołubiewski i sympatyzujący z nim szefowie tzw. Klubów Gazety Polskiej oraz Ireneusz Lubaczewski, jeden z trzech prezesów Polskiej Izby Handlowej w Waszyngtonie.

Nie będę się skupiał na sprawie pomnika, bo to jest materiał nie na artykuł, a na książkę. Książkę, która mogłaby być prawdziwym studium Polonii. Skupię się na wyborach do senatu i na tym, co w tytule i podtytule.

Dla ogromnej rzeszy Polonusów kandydowanie Platty do senatu naszego stanu było wydarzeniem niezwykle podniosłym. Popierali go polonijni biznesmani, polonijne media, organizacje, ale ujawniły się środowiska i kręgi – od razu zaznaczę, że  liczebnie szczątkowe, – zaledwie po kilka osób -, które postanowiły wyszydzić polonijnego kandydata i przeszkodzić w jego kampanii wyborczej, a na 48 godzin przed wyborami, zdecydowały się zadać tzw. „śmiertelny cios” w polonijnego kandydata, aby pozbawić go szans na zwycięstwo. Jako Polonia, ale też i polscy politycy odwiedzający nas, uparcie powtarzamy, że Polonus we władzach tubylczych, to „konieczna konieczność”, że sparafrazuję klasyka. Nie wsparli naszego rodaka, ani konsul, ani Kluby GP, ani Unia Kredytowa (bo z kandydatką naszego banku Platta wygrał wyścig o Marszałka Parady Pułaskiego, więc na złość babci odmrozimy Polonii uszy i Platty nie będziemy popierać). I nagle zapomniano, jak bardzo chcieliśmy Polaka we władzach.

Różni ludzie różnie określali szanse naszego rodaka; wspomniany, jeden z trzech prezesów Polskiej Izby Handlowej stawiał na 10% uważając, że byłby to ogromny sukces, była, polonijna kandydatka na stanowisko tzw. City Council mierzyła szanse mec. Platty w jednocyfrowym wymiarze liczbowym, niektórzy dziennikarze mówili: życzę mu, jak najlepiej, ale z „rządzącą w tym dystrykcie dynastią” nie ma on żadnych szans.

Część niechętnych Sławomirowi Plattcie głosiła ze zgorszeniem, że o pomnik, to on walczy wyłącznie po to, żeby zbierać punkty i kredyt do walki wyborczej. Za każdym razem pytałem: -a, co w tym złego? I, o ile Platta zaangażował się w coś, co było wymierne, namacalne i jednało Polonię, o tyle jego rywal spotykał się z wyborcami i obiecywał gruszki na wierzbie, ale o tym, polonijni wrogowie Platty nie mówili i mówić nie będą. Dla nich „amerykanckie” zawsze lepsze. Dosłownie na kilka dni przed wyborami, kiedy w biurze wyborczym naszego kandydata zebrało się naprawdę sporo jego zwolenników, reprezentujących różne środowiska polonijne, w kilkumetrowej odległości od wejścia ustawiła się … dwuosobowa demonstracja pod hasłem Stop Platta to Senat, czy tak, jakoś. Protestowi przewodziła kobieta imieniem Magda, a obok niej stał, jak się później dowiedziałem, jej partner. Ta para, oprócz tej demonstracji rozpoczęła zajadłą akcję na Facebooku. Tak niewiarygodnie wściekłą, wredną, niewybredną, prymitywną, że zastanawiałem się, czy Platta przypadkiem nie zabił kogoś z członków rodziny Magdy, albo wspierającej ją na FB Victorii.. Obydwie dziewczyny znam, ale z zupełnie innej strony i nigdy nie spodziewałbym się, że stać je będzie na taki „hejt”.  Na 48 godzin przed wyborami (tu nie ma czegoś takiego, jak cisza przedwyborcza) wypuszczono w eter (e-mailowo i portalowo) ohydny plakat przedstawiający mec. Plattę, jako aresztanta, w kajdankach, z obelżywym tekstem. No i się porobiło. Świństwo, jak każde świństwo odniosło sukces, ale, jak każde świństwo będzie ukarane i tu usilnie namawiam mec. Plattę, aby posprzątał w tym chlewie i wypędził prosiaki na gnój, tam, gdzie ich miejsce. Myślę, że on już wie, jak się do tego zabrać, więc niczego więcej nie będę mu podpowiadać.

Ostatecznie i mimo tych nienawistnych wysiłków rodaków (partner Magdy nie jest Polakiem, ale to drobiazg.), mecenas Platta otrzymał 32% głosów. My byliśmy zawiedzeni, bo „nasz nie wszedł do senatu”, ale tym, którzy prowadzili akcję przeciwko Sławkowi, po prostu opadły szczęki. Bo wynik 332% dla kogoś, kto po raz pierwszy wprowadził się w ten polityczny świat, to wynik znakomity i jestem pewien, że w następnych wyborach, jeśli Sł. Platta się zdecyduje, to w obozie jego rywali na pewno będą mówić, – „Uważajmy na Plattę, poprzednio dostał 32%”. Najśmieszniejsze jest, że wszyscy, którzy wkładali naszemu kandydatowi kij w szprychy i ci, którzy go po wyborach niewybrednie i po chamsku wyszydzali na FB i  Twitterze, mają polskie pochodzenie. Magda, Victoria, prezes Izby Handlowej, Mattew Tyrmand (tak, tak, potomek mojego ulubionego Autora „Złego”), to Polacy. Nie wiem, kim jest facebookowy „ralph mancini” i nie wiem kim jest fecabookowy „newyorkshitty”. Nieważne.

Ważniejsze i bardzo krzepiące jest to, że tych nienawidzących polonijnego kandydata można policzyć na palcach dwóch rąk. A ponieważ jest ich tak niewielu, to po prostu ich zapamiętajmy. Nie musimy się z nimi kolegować, ale też nie pozwólmy, aby wchodzili do naszej piaskownicy, bo na pewno w nią nas…ją.

Jan Sporek

Za: sporek.com/blog - . . . Od Muzyki . . . Do Polityki . . . (12/27/2015) | http://sporek.com/blog/?p=581 |Platta do Senatu, czyli:

Skip to content