Aktualizacja strony została wstrzymana

Przyglądając się defiladzie naszej niezwyciężonej – Stanisław Michalkiewicz

Nieubłaganie zbliża się termin dorocznego święta naszej niezwyciężonej armii, przypadającego, jak wiadomo, 15 sierpnia, w rocznicę Bitwy Warszawskiej. Okrągła, setna rocznica tej bitwy, która zatrzymała bolszewicki pochód na Europę, przypada za dwa lata, więc jest jeszcze dość czasu, by przygotować stosowną kampanię, zwłaszcza za granicą, gdzie o tym wydarzeniu mało kto słyszał. Podobnie jest z Powstaniem Warszawskim, które dość powszechnie utożsamiane jest z powstaniem w warszawskim getcie – o którym z kolei słyszał na świecie każdy, a jeśli jeszcze nie słyszał, to z pewnością usłyszy – bo Żydzi w swojej polityce historycznej są bardzo sprawni. O ile jednak od powstania w warszawskim getcie właściwie nic nie zależało, podobnie – jakkolwiek przykro to powiedzieć – jak od Powstania Warszawskiego, to już Bitwa Warszawska z 1920 roku wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim była ona elementem samodzielnego polskiego zwycięstwa, pierwszego od Wiktorii Wiedeńskiej z roku 1683, a po drugie – podobnie jak tamto zwycięstwo pod wodzą Jana III Sobieskiego – uratowała Europę przez zalewem bolszewickim, podobnie jak Wiktoria Wiedeńska – przed zalewem bisurmańskim. Można powiedzieć, że powtórzyła się sytuacja, kiedy to „lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju, wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju”. I dlatego warto dzisiaj o tym światu przypomnieć, podobnie jak przypomnieć Polakom, którym wspomnienie orężnego zwycięstwa przyda się niewątpliwie, jako odskocznia od rozpamiętywań martyrologicznych. Również dlatego warto o tym świat zawiadomić, że zwycięstwo w wojnie bolszewickiej w roku 1920 było nie tylko samodzielnie polskie, ale nawet nastąpiło mimo działań różnych „sąsiadów”, czyli państw ówcześnie Polsce nieprzyjaznych. Nie mówię o Rosji, z którą Polska wojowała, tylko o Czechosłowacji i Niemczech, które odmówiły przepuszczenia transportów francuskiej broni i amunicji do Polski, a także – o brytyjskich dokerach, którzy za namową bolszewików, odmówili ładowania statków z materiałami wojennymi dla Polski. W tej trudnej sytuacji pomocy udzieliły Węgry, udostępniając na potrzeby Polski fabryki amunicji na wyspie Csepel w Budapeszcie. Okrężną drogą przez Zakarpacie transporty te dotarły na stację kolejową w Skierniewicach niemal w ostatniej chwili i amunicja prosto z wagonów mogła być dostarczona na linię walki. Bez tego zwycięstwo pod Warszawą, podobnie jak i późniejsza Operacja Niemeńska (20-28 września 1920 r.) która doprowadziła do ostatecznego rozgromienia wojsk bolszewickich, nie byłyby możliwe.

Tymczasem przez Polskę przetacza się polityczna wojna, dzięki której Niemcy mają nadzieję odzyskać wpływy polityczne w naszym nieszczęśliwym kraju, zwłaszcza, gdyby doszło do kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Główne zadanie wyznaczono niezawisłym sądom z Sądem Najwyższym na czele. Właśnie tamtejsi przebierańcy rozpoczęli operację kierowania do przebierańców zasiadających w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości w Luksemburgu tak zwanych „pytań prejudycjalnych”, które mają na celu stworzenie pretekstu do „zawieszenia” ustaw reformujących sądownictwo oraz dostarczenie Niemcom pozorów legalności dla ewentualnej interwencji w Polsce. Możliwość takiej interwencji wynika z traktatu lizbońskiego, w który wpisana jest tzw. „klauzula solidarności”, przewidująca, że w razie zagrożenia dla demokracji w którymś z państw członkowskich, Unia Europejska, na prośbę zainteresowanego państwa, może udzielić mu „bratniej pomocy”. Z taką prośbą powinien zwrócić się zainteresowany rząd, ale w przypadku Polski diagnoza Komisji Europejskiej i ETS w Luksemburgu jest taka, że zagrożenie dla demokracji płynie właśnie od rządu. W takiej sytuacji w imieniu państwa z prośbą o pomoc mógłby zwrócić się Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, będący najwyższym przedstawicielem jednej z władz państwowych, tj. – władzy sądowniczej. Watro przypomnieć, że nawet Adolf Hitler stwarzał pozory legalności dla uderzenia na Polskę 1 września 1939 roku, zlecając tzw. „prowokację gliwicką”, więc cóż dopiero współcześni „dobrzy Niemcy”, znani na całym świecie z umiłowania demokracji i praworządności? Dopiero na tym tle można lepiej zrozumieć i ocenić przyczyny takiej zaciekłej obrony pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa SN. W tę obronę zaangażowane zostały zastępy Konfidentów Od Dukaczewskiego (KOD), które na razie ubierają wszystkie pomniki w Polsce w koszulki z napisem „konstytucja”. O ile mi jednak wiadomo, pomnika Bohaterów Getta w Warszawie w takie koszulki nie ośmielili się ubrać, najwyraźniej uważając, że w przeciwnym razie „dałaby świekra ruletkę mu!” – to znaczy, że Żydzi na oczach całego świata mogliby ściągnąć panu generałowi Markowi Dukaczewskiemu kalesony. Ale ta ostrożność ma też swoją mroczną stronę, bo sugeruje, że bojownicy o demokrację, wstrzymując się przed ubraniem pomnika Bohaterów Getta, którzy przecież – podobnie jak powstańcy warszawscy – walczyli o demokrację i praworządność, w koszulki z napisem „konstytucja”, mogą działać z pobudek antysemickich. Słowem – i tak źle i tak niedobrze, co pokazuje, że i niemiecka BND nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, a cóż dopiero – tubylcze stare kiejkuty?

Ale to dopiero wstępne harce przed zasadniczą operacją, której początek wyznaczono na początek września – pewnie dlatego, by i tradycji stało się zadość. W jakim kierunku ta operacja się rozwinie – tego jeszcze nie wiemy, chociaż pewne wnioski można wyciągnąć z wypowiedzi pana generała Mirosława Różańskiego, którego z Józefem Różańskim, co to naprawdę nazywał się Józef Goldberg, łączy tylko zbieżność nazwisk. Ale czy aby na pewno? Rzecz w tym, że pan generał Różański, który do 2016 roku był Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych i padł ofiarą kuracji przeczyszczającej, jaką naszej niezwyciężonej armii zaordynował złowrogi minister Antoni Macierewicz, pojawił się na festiwalu „Jurka Owsiaka” w Kostrzyniu, w ramach tzw. „Akademii Sztuk Przepięknych”, gdzie występują rozmaici filuci, a niekiedy i renegaci. Przemawiając do uczestników festiwalu, będących w większości w stanie nirwany, wyraził współczucie naszym sąsiadom, że mają takiego sąsiada, jak Polska i powiedział, że obecny rząd popycha Polskę do wojny, więc jak tak dalej pójdzie, to w Polsce „może być tak, jak na Ukrainie”. Najwyraźniej pan generał Różański wie coś, czego jeszcze opinia publiczna w Polsce nie wie, a w najlepszym razie – w to nie wierzy. Rzecz w tym, że mamy w Polsce ponad 2-milionową diasporę ukraińską. Zdecydowana większość tej diaspory nie ma wobec Polski złych zamiarów, ale 1 procent (czyli ponad 20 tys.), może być zadaniowany wywiadowczo, a nawet dywersyjnie przez niemiecką BND. Na trop takich podejrzeń naprowadzają informacje o dużym przemycie broni z Ukrainy do Polski. W takiej sytuacji zorganizowanie w Polsce „wołynki”, na podobieństwo tej na Ukrainie w 1943 roku, nie byłoby dla BND zadaniem trudnym, gdyby prośba pani Gersdorf nie wystarczyła. Taka zaś „wołynka” byłaby znakomitym pretekstem do wykonania postanowień ustawy nr 1066, podpisanej przez prezydenta Komorowskiego w styczniu 2014 roku i przewidującej udział formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów na terenie RP. Wszystko zatem byłoby lege artis i pewnie nawet kule miałyby dozwolony kaliber. W tej sytuacji jest tylko jeden znak zapytania – jak mianowicie zachowałaby się w tej sytuacji nasza niezwyciężona armia? Wypowiedź pana generała Mirosława Różańskiego w ramach Akademii Sztuk Przepięknych budzi obawy, że mogłaby stanąć po stronie „sąsiadów” – podobnie jak uczyniła to 13 grudnia 1981 roku. Mamy zatem o czym rozmyślać, przyglądając się defiladzie naszej niezwyciężonej, która w tym roku dlaczegoś przejdzie nie Alejami Ujazdowskimi, tylko Wisłostradą.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    12 sierpnia 2018

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4282

Skip to content