Aktualizacja strony została wstrzymana

Odnosimy moralne zwycięstwa – Stanisław Michalkiewicz

Ach, przypominają się dawne czasy, a konkretnie – pierwsza połowa lat 70-tych, kiedy to partia próbowała nas ekscytować przy pomocy rozmaitych socjotechnik, zwanych podówczas zbiorczo „propagandą sukcesu”. Jednym z elementów tej socjotechniki były tak zwane „nowe świeckie tradycje”, wymyślane przy okazji rozmaitych „turniejów miast” i innych telewizyjnych widowisk. Dzisiaj mało kto już o nich pamięta, ale wtedy były one szalenie popularne i nawet kiedy w „dziesiątej potędze gospodarczej świata”, na jaką partyjna propaganda kreowała Polskę, pojawiły się najpierw kartki na cukier, później na mięso („woł-ciel z kością”), a potem już na wszystko, w telewizji siłą inercji nadal królowała świadomość sukcesu. Orkiestra grała aż do końca – jak na „Titanicu”. I widocznie ktoś starszy i mądrzejszy sobie o tym przypomniał, bo padł rozkaz, by 4 czerwca, w 20 rocznicę kontraktowych wyborów, podyktowanych przez generała Kiszczaka „lewicy laickiej”, która podówczas zdominowała już „stronę społeczną”, radować się zaczęli wszyscy: partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, żywi i… no, mniejsza z tym. Najwyraźniej rodzi się nowa świecka tradycja i tylko patrzeć, jak pojawi się inicjatywa ustawodawcza, proklamująca dzień 4 czerwca, jako „święto obalenia komunizmu”.

Jest to oczywiście tylko socjotechnika, bo co do tego, czy komunizm rzeczywiście został obalony, pewności do dzisiaj nie ma. Nie chodzi już nawet o drobiazg, że wkrótce po „obaleniu komunizmu” prezydentem Polski został generał Wojciech Jaruzelski we własnej straszliwej postaci, ministrem spraw wewnętrznych w „pierwszym niekomunistycznym rządzie” – generał Czesław Kiszczak, zaś ministrem obrony narodowej – generał Florian Siwicki, bo ani generał Jaruzelski nie jest już prezydentem, ani generał Kiszczak – ministrem spraw wewnętrznych, ani generał Siwicki – ministrem obrony narodowej. Bardziej chodzi o to, że fundamentem polskiego systemu prawnego nadal pozostają komunistyczne dekrety nacjonalizacyjne, których Trybunał Konstytucyjny naszego „demokratycznego państwa prawnego” jak dotąd nie ośmielił się tknąć, udzielając wymijających odpowiedzi na wszystkie skargi, w tym również – na sporządzoną przez niżej podpisanego. W rezultacie nie tylko stosunki własnościowe w Polsce dalekie są od normalności, ale również, na skutek ustanowionego przy okrągłym stole przez wojskową razwiedkę i „lewicę laicką” gospodarczego modelu państwa, który nazywam kapitalizmem kompradorskim, społeczeństwo nasze pod pewnym względem przypomina społeczności bananowych republik Ameryki Łacińskiej. Wprawdzie suma zgromadzonych oszczędności waha się wokół 500 mld złotych, ale te pieniądze znajdują się w posiadaniu zaledwie niecałych 10 procent obywateli, podczas gdy około 60 proc. gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności, zaś 30 jest zadłużone po uszy. Nie potrzebuję chyba dodawać, że te niecałe 10 procent tworzą głównie ludzie dawnego reżimu, którzy, dzięki uwłaszczeniu nomenklatury, jakie rozpoczęło się u nas jeszcze w połowie lat 80-tych, opanowali strategiczne pozycje w gospodarce i mediach. Nic więc dziwnego, że 4 czerwca większość specjalnych powodów do radości nie czuje i raczej podejrzewa, że ktoś ich tutaj znowu robi w konia, ale jak rozkaz – to rozkaz.

Trudno zgadnąć, do czego właściwie ta nowa świecka tradycja jest premieru Tusku potrzebna. Oficjalnie chodzi o to, by świat nie zapomniał, że to Polska obaliła komunizm, a kto to zrobił w Polsce – o to możemy się spierać. Na razie rysują się dwie możliwości: że to Lech Wałęsa skoczył przez płot i obalił komunizm, albo – że komunizm obaliły „tysiące, tysiące i jeszcze raz tysiące” – jak powiedział podczas uroczystych obchodów w Gdańsku prezydent Lech Kaczyński. Bo właśnie ze względu na ten spór oraz ryzyko gniewnych demonstracji, jakie pojawiło się w związku z możliwością likwidacji stoczni w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie, jedne obchody nowego święta odbyły się w Gdańsku z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, przewodniczącego Solidarności Janusza Śniadka i wicepremiera Waldemara Pawlaka oraz J. Em. prymasa Glempa i J.E. abpa Sławoja Leszka Głódzia, zaś drugie – na Wawelu w Krakowie, gdzie premier Donald Tusk podejmował zagranicznych premierów, a w szczególności – naszą Katarzynę Wielką, czyli niemiecką kanclerzynę Anielę Merkel, która na powitanie wycałowała go, niczym Leonid Breżniew Ericha Honeckera. Nie tylko wycałowała, ale w dodatku powiedziała, że zburzenie muru berlińskiego nie byłoby możliwe bez Solidarności i 4 czerwca 1989 roku w Polsce. I o to nam właśnie chodziło, to właśnie jest to nasze wielkie moralne zwycięstwo.

W tej sytuacji już nie wypada pamiętać o deklaracji CDU CSU, żeby europejska społeczność międzynarodowa potępiła wypędzenia i dopilnowała przywrócenia praw. Toteż nikt już o tym nie pamięta, szczególnie w niezależnych mediach, które kładą nacisk na to, by takie wielkie święta spędzać i moralne zwycięstwa odnosić razem, a nie osobno. Z takim przesłaniem zwróciła się zarówno do oglądających medialną ekspozyturę razwiedki, czyli stację TVN pani redaktor „Kasia” Kolenda-Zaleska, jak i do widzów telewizji państwowej, kierowanej przez „byłego neonazistę”, zwrócił się redaktor Piotr Kraśko. Nie tylko zresztą, żeby świętować razem, ale również – żeby w najbliższą niedzielę iść głosować na kandydatów do Parlamentu Europejskiego. Znaczy, że rozkazy są trzy: radować się, świętować razem i głosować. Wtedy Europa będzie nas podziwiała, a przecież o to właśnie chodzi.

Tymczasem problem polega na tym, że nie wiadomo, czy Europa o tym wie. Jak dotąd bowiem fundamentem europejskiej polityki pozostaje strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, które właśnie 4 czerwca dało o sobie znać w sposób nie tylko charakterystyczny, ale również dający do myślenia. Oto na stronie internetowej rosyjskiego Ministerstwa Obrony ukazała się opinia jakiegoś pułkownika, że odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej obciąża Polskę, ponieważ nie przyjęła ona propozycji niemieckich, które nie tylko były umiarkowane, ale przede wszystkim – uzasadnione. Skoro w rosyjskich sferach rządowych zapanowało tak wielkie zrozumienie dla niemieckich racji z roku 1939, to nietrudno się domyślić, że z podobnym zrozumieniem może spotkać się również wysuwany przez strategicznego partnera postulat przywrócenia praw. Jest to prawdopodobne tym bardziej, że właśnie były ambasador Izraela w Polsce, pan Dawid Peleng, po powrocie do swego kraju stanął na czele stowarzyszenia, które stawia sobie za cel wydobycie od Polski odszkodowań za mienie Żydów, którzy nie pozostawili spadkobierców. Pan Peleng wycenia te roszczenia na „miliardy dolarów”, bo takim mniej więcej majątkiem musiało dysponować 3,5 miliona Żydów. To arytmetyczne uzasadnienie zostało już wcześniej uzupełnione uzasadnieniem moralnym, jakie sformułowała pani dr Alina Cała z Żydowskiego Instytutu Historycznego, wywodząc, iż Polacy są odpowiedzialni za śmierć „wszystkich 3 milionów” Żydów. Wprawdzie na razie są odpowiedzialni tylko „w pewnym sensie”, ale jest prawie pewne, że w miarę precyzowania koordynacji poczynań strategicznych partnerów, to asekuranckie zastrzeżenie niepostrzeżenie zniknie i w ten oto sposób spełnione zostaną oczekiwania sformułowane jeszcze w roku 1987 przez Edwarda Szewardnadze, żeby między zjednoczonymi Niemcami i Związkiem Radzieckim została ustanowiona strefa buforowa. Strefa buforowa, a więc obszar rozbrojony i pozbawiony ciężkiego przemysłu, który w razie czego można by przestawić na produkcję zbrojeniową. Ten proces rozpoczął się już dawno, jeszcze przed 1 maja 2004 roku, ale ostatnio jakby nabierał nowej dynamiki. Jednak nikt nie zwraca na to specjalnej uwagi, bo po pierwsze – po cóż zwracać uwagę na coś, na co nic już nie można poradzić, więc po drugie – lepiej koncentrować się na moralnych zwycięstwach, których – jak widać – nikt nam nie żałuje.


Stanisław Michalkiewicz

Komentarz  ·  tygodnik „Goniec” (Toronto)  ·  2009-06-07  |  www.michalkiewicz.pl


Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).


Skip to content