Aktualizacja strony została wstrzymana

USA nie mają żadnych dowodów na rzekomy atak chemiczny Asada. „Nie ma żadnego logicznego powodu”

Atak chemiczny wymierzony w syryjską ludność cywilną był barbarzyńskim i tchórzliwym aktem, który wywołał natychmiastową reakcję światowej opinii publicznej. To już drugi przypadek, który miał ostatecznie skłonić Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Francję do zawiązania koalicji, która odpowiedziała nalotami za zbrodnię dokonaną rzekomo przez reżim Assada. Z czasem pojawiły się poważne wątpliwości co do odpowiedzialności syryjskiego rządu za śmierć ponad setki osób. Także wśród samych krajów koalicji.

Po raz pierwszy wątpliwości te pojawiły się, gdy komisja ONZ pod przewodnictwem Carli del Ponte, szwajcarskiej prawnik, która pełniła fukncję głównego prokuratora Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy oraz byłej Jugosławii przeprowadziła śledztwo w sprawie pierwszego ataku chemicznego. W wywiadzie udzielonym dla BBC przyznała, że była zaskoczona, gdy zebrane dowody wskazywały jednoznacznie nie na Assada, lecz na rebeliantów, którym poparcia publicznie udzielał m.in republikański senator John McCain.

 

Na utratę wizerunku naraziła się także inna grupa, która w 2016 roku pretendowała do Pokojowej Nagrody Nobla. Mowa o Białych Hełmach nazywana także „Centrum Syryjskiej Obrony Cywilnej”. Wielokrotnie dochodziły pogłoski o ich rzekomych powiązaniach z organizacjami terrorystycznymi i finansowaniu ich przez obcy kapitał. Nie było jednak dowodów na te twierdzenia. Z czasem w sieci zaczęły się pojawiać nagrania. Jednak i one nie stanowiły wystarczającego dowodu. Sprawę zbadały Vanessa Beeley, brytyjska niezależna badaczka i dziennikarka oraz kanadyjska dziennikarka, Eva Bartlett, która potwierdziła czarne legendy krążące wokół Białych Hełmów na konferencji prasowej ONZ.

Sam Assad przekonywał, że „nie ma żadnego logicznego powodu, dla którego miałby atakować własny naród w momencie, w którym armia syryjska wraz z Rosjanami odnosiły największe sukcesy wyzwalając kolejne miasta okupowane przez ISIS”.

Coraz więcej wątpliwości oraz krytycznych głosów zaczęło się pojawiać w krajach koalicjantów, którzy w sobotę nad ranem przeprowadzili serię nalotów na wybrane punkty. Nie lada zdziwienie wywołało oświadczenie Sekretarza Obrony USA, Jamesa Mattisa, który jeszcze dwa miesiące temu przyznał, że USA nie posiada żadnych dowodów na użycie broni chemicznej przez reżim Assada.

Swoje wątpliwości wyraził także były ambasador Wielkiej Brytanii, Peter Ford w programie Sky News. W swoich licznych wypowiedziach na temat sytuacji w Syrii, Ford sugeruje, że jest to forma „ustawki” znanej także jako ”šfalse flag’.

Brytyjska premier zdaje się być zdeterminowana, bowiem już dała zielone światło do ataku. Problem tkwi jednak w fakcie, iż Theresa May zrobiła to bez wyrażenia uprzednio zgody przez parlament.

Prezydent Francji, Emmanuel Macron, zapewnił niedawno na antenie TF1, iż jego kraj jest w posiadaniu dowodów na użycie broni chemicznej przez prezydenta jednak żadnych konkretów nie przedstawiono, co złośliwie skomentował na Twitterze ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych ds. Bliskiego Wschodu, Wojciech Szewko.

Zachodnia opinia publiczna jest mocno podzielona w ocenie nalotów przeprowadzonych na Syrię. Zwolennicy interwencji uważają, że należy odpowiedzieć z całą stanowczością, gdy ofiarami padają niewinni. Jej przeciwnicy zaś, upatrują w niej powielanie błędów z czasów inwazji na Irak w związku z nieistniejącą jak się okazało bronią masowego rażenia.

Warto przeczytać: Syryjczycy tłumnie wychodzą na ulicę i popierają Asada. „Oni atakują nas od ośmiu lat”

Źródła: newsweek.com/bbc.com/businessinsider.com/skynews.com/nczas.com

Za: Najwyższy Czas! (Kwiecień 14, 2018)

 


 

Amerykańcy komentatorzy o ataku na Syrię. To nowa „zimna wojna”?

Amerykańsko-francusko-brytyjski atak rakietowy na Syrię sprowokował liczne komentarze i analizy w amerykańskich mediach. Publicyści i eksperci piszą o rozpoczęciu nowej zimnej wojny. Zastanawiają się nad możliwością rozprzestrzenienia konfliktu, a także nad prawnymi aspektami sytuacji. 

Peter Bernen na łamach CNN.com pisze, że amerykański atak na Syrię skłania do wielu pytań. Po pierwsze – czy Amerykanie w swojej polityce zagranicznej zmierzają do pokonania Baszara al-Assada, czy też jedynie starają się go powstrzymać od użycia broni chemicznej? Piątkowe wypowiedzi Donalda Trumpa wskazują raczej na drugą opcję. Jednak wcześniejsze wypowiedzi Nikki Haley, amerykańskiej ambasador w ONZ świadczą raczej o chęci pokonania Asada.

Po drugie – czy Stany Zjednoczone dysponują planem ochrony ludności cywilnej? Wszak podczas wojny zginęło już około pół miliona Syryjczyków. Czas pokaże czy Donald Trump zrealizuje swoje obietnice z kampanii wyborczej dotyczące utworzenia stref bezpieczeństwa dla nie-wojskowych Syryjczyków. 

Po trzecie – czy zatroskanie amerykańskiego prezydenta o ofiary użycia broni chemicznej przez Asada zmieni jego stanowisko w kwestii imigrantów z tego kraju do USA?

Pojawiają się także pytania o relacje amerykańsko-rosyjskie. Donald Trump, kiedyś skłonny do łagodzenia stosunków z Rosją, obecnie jest krytyczny wobec putinowskiego poparcia dla Syrii. Ponadto istnieją też wątpliwości czy decyzja prezydenta USA nie stanowi sposobu na odwrócenie uwagi od wewnętrznej krytyki?

Po piąte istnieją także wątpliwości odnośnie do zgodności działań prezydenta USA z amerykańską Konstytucją. Wszak na atakowanie celów syryjskich nie uzyskał on autoryzacji Kongresu.

Na problemy prawne zwraca uwagę także redakcja New York Times w swoim piątkowym edytorialu. Wskazuje, że większość specjalistów uważa, że w myśl amerykańskiej Konstytucji Kongres powinien uczestniczyć w podejmowaniu decyzji o wojnie – z wyjątkiem konieczności samoobrony. Jednak w najnowszej historii amerykańscy prezydenci niejednokrotnie podejmowali decyzje samodzielnie. Zresztą część prawników przychyla się do twierdzenia, że jest to niekiedy usprawiedliwione. 

New York Times zwraca też uwagę na problemy z usprawiedliwieniem uderzeń na Asada w świetle prawa międzynarodowego. Podkreśla, że zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych atak na inny kraj bez jego zgody może nastąpić wyłącznie w razie samoobrony lub zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ. Tymczasem w tym przypadku Stany Zjednoczone nie zostały zaatakowane. Ponadto z powodu rosyjskiego weta nie uzyskano też zgody ONZ.  

Z kolei redakcja neokonserwatywnego National Interest w piątkowym tekście podkreśla, że żyjemy w czasie drugiej zimnej wojny. Po jednej stronie znajdują się Stany Zjednoczone z ich wschodnio-azjatyckimi i europejskimi sojusznikami (w tym byłymi członkami Układu Warszawskiego). Po drugiej zaś Rosja, Chiny i ich sojusznicy. 

Można zastanawiać się, kiedy rozpoczęła się druga zimna wojna. Czy stało się to podczas wojny w Gruzji w 2008 roku, czy też aneksji Krymu w 2014 roku? Czy też kluczowe okazały się dążenia Chin do zabezpieczenia swej dominacji na Morzu Południowochińskim?   

Z kolei Krishadev Calamur na łamach The Atlantic podkreśla, że syryjska wojna domowa to w gruncie rzeczy wiele wojen. Zauważa, że sytuacja w tym kraju stała się niezwykle skomplikowana. Wprawdzie Baszar al-Assad, prezydent Syrii wygrał de facto konflikt wewnętrzny. Jednak w sprawę zaangażowały się liczne inne państwa. To zaś, zdaniem ekspertów może opóźniać trwały pokój.

Publicysta wyjaśnia, że głównym powodem zaangażowania Stanów Zjednoczonych w sprawę Syrii jest walka z tak zwanym Państwem Islamskim (pokonanym już w zasadzie w tym kraju). Jednak zarówno Barack Obama, jak i Donald Trump nie zamierzają też tolerować prawdopodobnego użycia zakazanej przez prawo międzynarodowe broni chemicznej. USA utrzymywały w Syrii około 2000 żołnierzy, a na początku kwietnia Donald Trump zapowiedział ich wycofywanie. Z racji nagłego zaostrzenia konfliktu zapowiedź ta może okazać się jednak nieaktualna. 

Europejscy sojusznicy, tacy jak Wielka Brytania i Francja również byli zainteresowani Syrią głównie z powodu konieczności walki z samozwańczym Państwem Islamskim. Jednak i oni nie zamierzają też tolerować prawdopodobnego użycia broni chemicznej przez Baszara al-Assada. Świadczy o tym dołączenie Wielkiej Brytanii i Francji do ostatniego ataku rakietowego na syryjskie cele.   

Rosja zaś, również sprzeciwia się islamskim fundamentalistom. W przeciwieństwie do Zachodu popiera jednak Baszara al-Assada. Kraj ten już czasów zimnej wojny jest blisko związana z Syrią. To w Syrii właśnie istnieje jedyna morska baza Federacji Rosyjskiej. Konflikt w Syrii to także próba pokazania światu, że Rosja znowu liczy się w grze międzynarodowej. 

Z kolei Iran to sojusznik Syrii od 1979 rok. Ponadto traktuje on Syrię jako potencjalny bufor w razie wojny z Izraelem. Zaangażowanie Arabii Saudyjskiej (ale także Izraela) w sprawy syryjskie wynika zaś z dążenia do powstrzymania Iranu. 

Swoją rolę w Syrii odgrywa także Turcja. Początkowo sprzeciwiała się ona Assadowi i wspierała opozycję. Zmieniła jednak swoje stanowisko, gdy w wyniku destabilizacji wzrośli w siłę syryjscy Kurdowie – sprzymierzeni z wrogą wobec Turcji Robotniczą Partią Kurdystanu.

Z kolei Alex Ward z Vox.com twierdzi, że ryzyko wojny rosyjsko-amerykańskiej jest realne, choć niewielkie. Rosyjski odwet prawdopodobnie nastąpi, jeśli wskutek amerykańskich ataków straty poniesie sama Federacja Rosyjska. Tego zaś Amerykanie będą unikać. 11 kwietnia Donald Trump na Twitterze podkreślił, że amerykańsko-rosyjskie relacje są gorsze, niż kiedykolwiek. Zapowiedział jednocześnie, że potrzebna jest współpraca.  

Źródła: edition.cnn.com / nytimes.com / vox.com /  nationalinterest.org / theatlantic.com 

mjend 

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2018-04-14)

 


 

Zwolennicy al-Assada demonstrują swoje poparcie na ulicach Damaszku

Prorządowi zwolennicy Baszara al-Assada zalali ulice stolicy Syrii w pokazie „narodowej dumy”. Demonstranci wymachiwali syryjskimi flagami, a także barwami Rosji oraz Iranu. Nad ranem siły USA, Wielkiej Brytanii i Francji dokonały ataku powietrznego, który miał być odpowiedzią na rzekome użycie przez rząd Syrii broni chemicznej.

Zwolennicy syryjskiego rządu wyszli na ulice Damaszku niedługo po zakończeniu ostrzału ze strony państw koalicji. Manifestantom towarzyszyły liczne samochody, których znaczna liczba spowodowała zakorkowanie placu Omajdadu w stolicy Syrii. Mieszkańcy Syrii machali flagami swojego państwa, ale wielu z nich miało przy sobie także flagi państw-sojuszników Baszara al-Assada tzn. Rosji i Iranu. Sympatycy syryjskiego przywódcy wymachiwali flagami, ale także klaskali, trąbili klaksonami i tańczyli.

„Jeździmy w naszym samochodzie, aby udowodnić całemu światu, że Syria ma się dobrze i wszystko jest w porządku” – powiedział jeden z kierowców syryjskiej telewizji państwowej – donosi Los Angeles Times. „Jesteśmy twoimi ludźmi Baszar” – krzyczeli zwolennicy prezydenta Syrii.

Syryjska telewizyjna na żywo transmitowała wydarzenia z głównego placu w Damaszku, gdzie zebrali się cywile. Byli tam również obecni żołnierze w mundurach.

Przypomnijmy, że zaledwie kilka godzin wcześniej nad Damaszkiem rozległy się głośne eksplozje. Wówczas syryjskie jednostki obrony powietrznej wystrzeliły rakiety ziemia-powietrze, będące odpowiedzią na trzy fale uderzeń skierowane na miejsca, gdzie Baszar al-Assad miał przetrzymywać broń chemiczną.

Nocny atak na Syrię przeprowadzono z użyciem myśliwców, a także rakiet wystrzelonych z okrętów. Pociski spadły między innymi na syryjskie stanowisko dowodzenia, a także miejsca, gdzie według wojsk koalicyjnych, Baszar al-Assad przetrzymuje broń chemiczną. Prezydent USA Donald Trump zapowiedział, że ponowne jej użycie przez przywódcę Syrii będzie się wiązało z koniecznością przeprowadzenia kolejnych nalotów. Trump podkreśla, że działania al-Assada „nie są działaniami człowieka, lecz zbrodniami potwora”. Syria nie przyznaje się do przeprowadzania ataków z użyciem broni chemicznej.

Źródło: FOX News, PCh24.pl

WMa

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2018-04-14)

 


 

Lewicki: W Syrii Zachód znowu odpalił kapiszona

Dziś w nocy siły zbrojne USA, Francji i Wielkiej Brytanii dokonały ograniczonego ataku na cele w Syrii jakoby związane z produkcją i składowaniem broni chemicznej. W ataku użyto około 100 rakiet typu criuse, czyli niespełna dwa razy więcej niż użyto w ubiegłorocznym ataku na bazę syryjskich sił lotniczych w Shayrat.
Według danych rosyjskich obszary, gdzie znajdują się siły rosyjskie i które były chronione przez rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej, nie zostały naruszone, a także żaden żołnierz rosyjski nie został ranny. Według różnych przekazów syryjskie siły strąciły od 13 do 20 atakujących rakiet
Według pewnych doniesień strona rosyjska została uprzedzona o ataku.  Wśród głównych zaatakowanych celów znalazł się syryjski Ośrodek Studiów i Badań Naukowych (SSRC lub CERS), który według wywiadu zachodnich państw opracowuje i produkuje broń chemiczną dla sił prezydenta Baszara el-Asada. Zaatakowano także składy w porcie lotniczym w Damaszku. Ciekawą sprawą jest, że  te obiekty były poprzednio wielokrotnie atakowane przez siły izraelskie, a powodem miało być to, że tam właśnie są składowane i montowane rakiety z komponentów dostarczanych z Iranu, co ma stanowić wielkie zagrożenie dla Izraela, jako że te rakiety są następnie dostarczane bojownikom Hezbollahu, który przygotowuje się do uderzenia na Izrael. Jednak ostatnio te izraelskie ataki na Syrię  stają się coraz bardziej ryzykowne, gdyż syryjska obrona przeciwlotnicza jest coraz sprawniejsza i ostatnio w lutym zestrzeliła izraelski F-16, co zdarzyło się chyba po raz pierwszy od 1982 roku. Natomiast dużej ilości rakiet typu criuse Izrael nie posiada, a ponadto są one bardzo drogie. Zapewne z tego też względu nasiliły się izraelskie naciski na USA, by to Amerykanie, najlepiej z sojusznikami, atakowali te cele w Syrii, które Izraelowi zagrażają. Do tego jednak jest potrzebny jakiś pretekst więc on został wynaleziony w postaci ataku chemicznego w mieście Douma.
Zauważany jak stopniowo upadają izraelskie możliwości militarne. Jeszcze kilka lat temu Izrael straszył, że samodzielnie zaatakuje terytorium Iranu. Teraz irańskie siły w Syrii podeszły pod granice Izraela, a tenże nie jest w stanie je skutecznie atakować, tylko naciska USA i Wielką Brytanię by zrobiły to w jego interesie. One zaś, jakby od niechcenia, odpalają jakiegoś kapiszona, bo tak tylko można określić taki ograniczony atak przy pomocy stu rakiet. Najpewniej fabryki, gdzie w Syrii montuje się irańskie rakiety znajdują się głęboko pod ziemią i taki atak nie jest w stanie im zagrozić. Widzimy zatem, że pętla wokół Izraela stale się zaciska.
Co na to wszytko Rosja? Tu sytuacja także jest bardziej skomplikowana. Z jednej strony Rosja broni prezydenta Asada i wskazuje, że ataku bronią chemiczną w Douma nie było, co jest najprawdopodobniej zgodne z prawdą. Z drugiej jednak strony także Rosji nie zależy by Iran osiągnął dominująca pozycję w Syrii i w ten sposób opanował obszar tzw. szyickiego półksiężyca, czyli Irak, Syrię i Liban. Wtedy Iran otrzymałby bezpośredni dostęp do wybrzeża Morza Śródziemnego, gdzie mógłby doprowadzić rurociągi ze swoim gazem i ropą i uzyskać dostęp do rynku europejskiego. To zdecydowanie nie jest w interesie Rosji. Widzimy zatem jak różne wpływy i interesy tam się krzyżują i jak to wszytko jest skomplikowane.

Patrząc w jakiejś dłuższej perspektywie najlepiej jednak wyglądają szanse Iranu, który jest zdeterminowany, posiada tam setki tysięcy bojowników, którym jest w stanie dawać coraz lepszą broń. Zachód, by poważnie wspomóc Izrael, musiałby wprowadzić do Syrii na stałe co najmniej 200 tyś żołnierzy, ale Zachód ani nie ma do tego  chęci, ani możliwości. Zatem jedyne co może zrobić to odpalić takiego kapiszona, jak dziś w nocy, który niczego nie zmieni.  Rosja działa rozsądnie i ostrożnie, a poprzez swoje zaangażowanie, stabilizuje sytuację i zapewnia dalsze istnienie Syrii jako kraju świeckiego, gdzie żyją obok siebie różnorodne wspólnoty, także chrześcijanie. Pamiętajmy zaś, że wywołana  przez USA wojna w  Iraku oznaczała zagładę tamtejszych chrześcijan, których liczebność w ciągu dziesięciu lat spadła z 1 500 tysięcy do niespełna 300 tysięcy.

Stanisław Lewicki

Za: konserwatyzm.pl (14 kwietnia 2018)

 


 

Atak na Syrię: Rosja oskarża Zachód o niszczenie szansy na pokojową przyszłość

Interwencja zbrojna sił Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii oraz Francji w Syrii spotkała się z ostrą krytyką przedstawicieli Federacji Rosyjskiej. Rzecznik MSZ oskarżyła Zachód o niszczenie szansy na pokój w Syrii, a ambasador Rosji w USA zapowiedział, że takie działania nie pozostaną bez odpowiedzi.

Na działania militarne podjęte przez koalicję zachodnich państw zareagowała Rosja. Rzecznik MSZ Maria Zacharowa w mediach społecznościowych podała, że w czasie, gdy Syria otrzymała szansę na pokojową przyszłość, jej stolica stała się celem ostrzału. Zacharowa w komunikacie oceniła, że jest to „stolica suwerennego państwa”, które „wiele lat próbuje przeżyć w warunkach agresji terrorystycznej”. I dodała, że za atakiem stoją ci, którzy chcą być w świecie moralnymi przywódcami. „Trzeba być rzeczywiście wyjątkowym, by w chwili, gdy Syria otrzymała szansę na pokojową przyszłość, ostrzelać jej stolicę” – napisała.

Na atak ostro zareagował też Anatolij Antonow ambasador Rosji w USA. Ostrzegło on, że takie działania nie pozostaną bez odpowiedzi. Jak ocenił, właśnie spełniły się „najgorsze obawy”, a przez koalicję „realizowany jest wcześniej zaplanowany scenariusz”.

Rosja oceniła też, że naloty mają na celu „utrudnić śledztwo” Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej.

Ponadto rosyjskie ministerstwo obrony dodało, że „żaden z wystrzelonych przez USA i ich sojuszników pocisków manewrujących nie wchodził w strefę odpowiedzialności grup rosyjskiej obrony przeciwlotniczej, osłaniających obiekty w Tartusie i Hmejmim”. Zaś ambasada Rosji w Damaszku podała, że w ataku nie zostali poszkodowani obywatele Rosji.

Według informacji ministerstwa uderzenie wykonano z kilku kierunków – z dwóch okrętów USA Navy, znajdujących się na Morzu Czerwonym, lotnictwo taktyczne zaatakowało z rejonu Morza Śródziemnego a amerykańskie bombowce strategiczne B-1 z obszaru El Tanf.

Jednym z celów ataku była baza w prowincji Homs, gdzie rannych zostało w czasie wybuchów rakiet sześć osób. Według państwowej telewizji Syrii, uderzenie sił zachodnich skierowane było również na centrum badawcze w stołecznym Damaszku ale tam obyło się bez ofiar w ludziach. Wojska trzech państw NATO uderzyły również w cele położone w okolicy jeziora Kotajna, bazę lotnictwa Chalchalia, irańskie bazy „Daria” i „Tel Mari”, obrzeża portu lotniczego w Damaszku, składy „Dhanha i bazę „Jarmuk”.

Według doniesień rosyjskich armia syryjska, uprzedzona o możliwym ataku przez Rosję, zdążyła ewakuować sprzęt i żołnierzy z obiektów, które stały się celami ataku. Ewakuację przeprowadzono jeszcze w ubiegłym tygodniu.

Rosyjskie media bliższe informacje o ataku rakietowym czerpią z źródeł zachodnich, podając – za „The New York Times” – że w ataki zaangażowano m.in. cztery brytyjskie myśliwce bombardujące „Tornado” z pociskami „Storm Shadow”.

W rosyjskiej telewizji podkreśla się fakt, że w chwili gdy prezydent Donald Trump występował na briefiengu w Ameryce i informował o podjęciu decyzji o zbombardowaniu celów w Syrii, rakiety na cele w tym państwie już leciały.

Media w Rosji we wczesnych godzinach porannych pokazywały demonstrację obywateli Stanów Zjednoczonych pod rezydencją prezydenta, zwołaną zaraz po jego wystąpieniu w telewizji. Demonstranci przypomnieli władzom Stanów Zjednoczonych podobny atak przeprowadzony na Irak, także pod pretekstem likwidacji składów broni chemicznej.

– Mówiono nam, że w Iraku jest broń masowego rażenia a jej nie znaleziono. Teraz sytuacja powtarza się – krzyczeli demonstrujący Amerykanie, pokazywani w rosyjskiej telewizji. Według doniesień rosyjskich, mimo wczesnych godzin porannych, na centralnym placu Damaszku zbierają się Syryjczycy, protestując przeciwko ingerencji państw Zachodu w ich kraju i wznosząc hasła poparcia dla armii syryjskiej oraz prezydenta Baszszara al -Asada.

Media rosyjskie podały również, że atak wojsk USA, Wielkiej Brytanii i Francji potępiły Iran i Boliwia, nazywając je atakiem na państwo syryjskie.

JB, MA

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2018-04-14)

 


 

Skip to content